Tańczący z błyskawicami

 – Dla większości ludzi zdjęcie to zdjęcie, kto by dociekał!  Oczywiście, można o tym mówić, ale ludzie rzadko szukają informacji, mało kto czyta, bo mamy kulturę obrazkową – podkreśla warszawski fotograf Radosław Paszkowski

Kilka dni temu zrobił Pan spektakularne zdjęcie burzy nad PGE Narodowym, które zachwyciło tysiące internautów i pojawiło się w wielu portalach i gazetach. Czuje Pan takie Warholowskie 15 minut sławy?

No cóż, jedno ze zdjęć, moim zdaniem wcale nienajlepsze, zostało dostrzeżone, ale daleko mi do bycia celebrytą. Oczywiście, miło, że się ludziom spodobało – nie jest źle sprawić czasem przyjemność innym. ;-)  Jeśli się komuś podoba efekt mojej pracy, fascynacji, zabawy to zawsze bardzo się z tego cieszę. Przez te lata pojawiło się jednak sporo zdjęć, z których jestem bardziej zadowolony. ;-)

No właśnie – jest Pan fotografem od prawie trzydziestu lat, a dopiero teraz zrobiło się o Panu głośno! Potęga internetu?

Być może potęga internetu, a być może kropla drążąca skalę. Jest ktoś zajmuje się czymś przez całe życie, to istnieje większa szansa, że ludzie to zauważą i doceniają. Jest to bardziej prawdopodobnie niż w przypadku, kiedy ktoś „bawił się” kilka lat w fotografowanie i stwierdził, że nikt się nim nie interesuje i rzuca wszystko, i…

… wyjeżdża w Bieszczady…

Tak! (śmiech)

Choć akurat Pan w Bieszczady często wyjeżdża… ;-)

To prawda. Bieszczady są moją miłością od lat licealnych. Od lat robię tam zdjęcia, ale do tej pory nie miałem odwagi wydać żadnego albumu. To takie moje marzenie i kiedy będę wiedział, że materiał, który zebrałem jest dobry i przyszła ta pora, to się uda. Jest taki „drobiazg”, że ktoś by musiał to sfinansować, ale później będę nad tym zastanawiał. :-)

Skoro mowa o pieniądzach – zdjęcie zrobiło furorę, ale żadnych finansowych profitów raczej z tego nie będzie. Nie denerwuje Pana powszechne społeczne przyzwolenie na zabieranie zdjęć i zbytnie nieprzejmowanie się prawami autorskim?

Oceniam to jako signum temporis – ktoś komuś udostępni zdjęcie, bo mu się spodoba, nie czyni to ze złej woli. Czym innym jest jednak, gdy znajduje swoje zdjęcia w cudzym galeriach podpisane cudzym nazwiskiem. Wtedy jestem po prostu zły!  Dlatego od dłuższego czasu podpisuję zdjęcia znakiem wodnym. Zdarza się także, że znajduje swoje zdjęcie gdzieś wydrukowane, a nie miałem świadomości, że ktoś je „pożyczył”. Wtedy w grę wchodzą już konsekwencje prawne. Stąd też wzięło się to, że staram się w internecie nie publikować zdjęć w dużej rozdzielczości, bo nigdy nie wiem gdzie się pojawi i czy ktoś nie będzie chciał wykorzystać bez pozwolenia…

Może warto uświadomić ludzi, że to nie tylko koszty Pana pracy, ale także ogromne wydatki na profesjonalny sprzęt fotograficzny – dolna granica to kilkanaście tysięcy. To nie jest tak, że ktoś bierze się komórkę i robi się świetną fotkę!

Dla większości ludzi zdjęcie to zdjęcie, kto by dociekał!  Oczywiście, można o tym mówić, ale ludzie rzadko szukają informacji, mało kto czyta, bo mamy kulturę obrazkową. Co do finansów, to przypomniało mi się jedno z moich ulubionych powiedzeń – naucz swoje dziecko kochać fotografię, nigdy nie będzie miało pieniędzy na narkotyki. ;-)

Sprzęt ma Pan profesjonalny, ale nie jest Pan fanem „podrasowywania” zdjęć. Stara szkoła?

Staram się trzymać starego standardu. Dawno temu, pracując dla gazet w ciągu dnia musiałam sfotografować dany temat, a w nocy wywoływałem negatywy w ciemni. Pod powiększalnikiem wywoływałem i obrabiałem też odbitki. Wtedy mogłem zrobić kilka rzeczy m.in. pracować z kontrastem, z maskowaniem niepożądanym elementów czy różnymi naświetleniami materiału… Teraz też staram się dokonywać obróbki w podobnym zakresie. Matryca w aparatach działa zupełnie inaczej niż ludzkie oko, jednak zachowując ten stary standard staram się przekazać temat i klimat jaki mnie sprowokował do fotografowania. Takie podejście uważam w swoim mniemaniu za „sportowe”.
Bardzo rzadko korzystam z możliwości montowania zdjęć, czy innych nowoczesnych technik. Gdy tak mi się zdarzy i takie zdjęcie publikuję – zawsze o tym uprzedzam.

Wraca Pan do fotografii analogowej?

Oczywiście, cały czas wiernie leży pod ręką – Mamiya 645. Fotografia analogowa wymaga jednak czasu. Olbrzymim plusem fotografii cyfrowej jest tempo pracy – „cyk” i już widzimy efekt. Częściej zatem z niej korzystam, bo trzeba w dzisiejszych czasach liczy się także tempo.

Fotografuje Pan nie tylko zawodowo, ale także dla przyjemności, chociażby samoloty. Skąd się wzięła ta lotnicza pasja?

Dziecięcym marzeniem było zostać pilotem wojskowym, ale, niestety, mam wadę wzroku. Fotografując tematy lotnicze zawsze mogę być choć trochę bliżej szczenięcych marzeń.

Od wielu lat mieszka Pan w Warszawie. Ciągle znajduje Pan tam fotograficzne inspiracje?

Tak, to miasto cały czas mnie fascynuje. Tematów fotograficznych jest mnóstwo – wystarczy wyjść na ulicę…

Rozmawiała Anna Krzesińska

Zdjęcia naszego rozmówcy znajdziecie na Facebook.com/Fotomanufaqturrra

ZOBACZ TAKŻE:

To zdjęcie burzy wywołało burzę w sieci i wygrało internety