Wszędzie tam, gdzie w grę wchodziły władza i pieniądze, konieczna była dokładna identyfikacja. Dlatego w Polsce nazwiska najpierw zaczęły być potrzebne szlachcie i mieszczaństwu, a na końcu – chłopom. O nazwiskach Polaków opowiada w rozmowie z PAP językoznawca z UW, dr Monika Kresa.
Ludzie zamieszkujący obszary współczesnej Polski początkowo identyfikowali się za pomocą imion. Z czasem okazało się jednak, że imię nie zawsze wystarcza do dokładnej identyfikacji.
– Pierwszą klasą społeczną, która to odczuła, była szlachta. To szlachta zabierała głos na sejmikach, dokonywała transakcji handlowych, dziedziczyła ziemię. Wszędzie tam, gdzie w grę wchodziły władza i pieniądze, konieczna była dokładna identyfikacja – mówi w rozmowie z PAP dr Monika Kresa z Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, która bada nazwiska Polaków. Dodaje, że nazwiska przydawały się w obrocie handlowym, dlatego z czasem zaczęli ich potrzebować mieszczanie, a potem – kolejne warstwy społeczne.
Jak tłumaczy, pierwsze ślady jednostek, które z czasem mogły stać się nazwiskami, znaleźć można już w Bulli Gnieźnieńskiej z 1136 r. W dokumencie tym – napisanym po łacinie – można znaleźć takie antroponimy, jak Kwiatek czy Dziadek.
– Pytanie jak interpretować takie zapisy: czy są to drugie imiona, przezwiska czy już protonazwiska? – zastanawia się badaczka. Wyjaśnia jednak, że formacji dwuelementowych zaczęło w Polsce na dobre przybywać dopiero w okolicach XIV wieku.
Kowalski – szlachcic czy mieszczanin?
– Często mówi się, że nazwiska zakończone na -ski czy -cki to nazwiska szlacheckie. Jest w tym cząstka prawdy. Tylko jednak wówczas, gdy chodzi o nazwiska odmiejscowe. Jan, który posiadał wieś o nazwie Sucha, identyfikował się początkowo jako Jan z Suchej. Z czasem jednak zaczynał się mianować Janem Suskim. Jeśli zaś Wojciech był dziedzicem Dobrej Woli – stawał się Wojciechem Dobrowolskim. Takie nazwiska wskazywały na to, co dany szlachcic posiadał – wyjaśnia językoznawca. Jak podkreśla, w początkowych okresach funkcjonowania antroponimicznego systemu dwuelementowego nazwiska nie były jednak dane raz na zawsze. Jeśli bowiem Jan Suski kupił Dobrą Wolę, mógł stać się Janem Dobrowolskim. – Ważniejsze niż stały sposób identyfikacji był jego majątek – podsumowuje badaczka.
Gdy nazwiska z sufiksem -ski zaczęto odbierać jako szlacheckie, a zatem lepsze, również mieszczanie, a z czasem także i chłopi zaczęli urabiać swoje nazwiska na taką modłę. Dlatego zdarzało się, że ktoś, kto wcześniej miał na nazwisko Pszczółka, w którymś momencie w dokumentach zaczął się pojawiać jako Pszczółkowski.
– Nazwisko tak utworzone nie pochodzi więc już od nazwy miejscowości, jest więc tzw. nazwiskiem modelowym – wyjaśnia dr Monika Kresa.
Zaznacza, że nie przy każdym nazwisku z przyrostkiem -ski lub -cki łatwo jest ustalić, czy jego nosiciele mają pochodzenie szlacheckie czy nie.
– Jeśli ktoś ma na nazwisko Kowalski, to nie wiadomo, czy jego przodkowie posiadali wieś Kowale, czy może raczej byli kowalami. Tu potrzeba badań genealogicznych i historycznych, a nie wyłącznie językoznawczych – tłumaczy.
Skąd to nazwisko?
Dr Kresa opowiada, że wśród nazwisk mieszczan dużą grupę stanowiły antroponimy odzawodowe. To nazwiska takie jak Knap (z niemieckiego tkacz) czy Szewczyk.
– One miały działać tak, jak działa szyld reklamowy. Kiedy komuś zepsuł się piec, wiedział, że ma się udać do Zduna lub Zdunika – tłumaczy językoznawczyni.
Jak dodaje, wśród nazwisk chłopów sporo było odwołań do świata przyrody.
– Dla społeczności wiejskiej ważny był nie majątek, czy zawód, ale to co jej najbliższe – świat roślin i zwierząt – mówi. Dlatego ktoś, kto mieszkał niedaleko brzozowego zagajnika, mógł z czasem zyskać nazwisko Brzozowski, ktoś inny o zębach podobnych do króliczych nazywany był Królikiem.
Wśród nazwisk – wymienia dr Kresa – pojawiały się też nazwiska pochodzące od przezwisk.
– Jak widziano danego człowieka, tak go nazywano. Jeśli ktoś miał dużą głowę – mówiono o nim Głowacz, jeśli zaś miał loki – Kędziorkiem. O człowieku niskim mówiono Malec, o wysokim – Wielgat – wymienia dr Kresa.
– Badania nazwisk przezwiskowych pokazują, jak bardzo jesteśmy złośliwi i zwracamy uwagę na wady innych. Nazwiska przezwiskowe pochodzą przede wszystkim od określeń cech i atrybutów, które mogły być wyśmiewane: Nosacz pewnie miał więc za duży nos, a Warda – był leworęczny. Drugiego człowieka postrzegano przez raczej pryzmat jego wad, a nie zalet. Są wprawdzie takie nazwiska, które pokazują świat wartości pozytywnych, ale one są znacznie rzadsze i mogą pochodzić także od dawnych imion dwuczłonowych, np. Miłkowski od imion typu Miłosław – tłumaczy badaczka.
Wśród nazwisk sporą grupę stanowią bowiem właśnie nazwiska odimienne. – Znajdujemy je wśród przedstawicieli różnych stanów społecznych – to nazwiska, które pokazują, jak ważne były więzi rodzinne – mówi dr Kresa. Dodaje jednak, że takie odimienne nazwiska bardziej popularne były u Słowian wschodnich i południowych.
– Tam więcej jest nazwisk zakończonych na -ic, -icz czy -ić – świadczących o tym, że ktoś był czyimś synem. Na naszym gruncie są to takie nazwiska jak Piotrowicz, Pawłowicz, czy… Mickiewicz, które może pochodzić od formy imienia Mikołaj – tłumaczy rozmówczyni PAP.
Nazwisko obowiązkiem
Z czasem nazwiska stawały się coraz popularniejsze. Dopiero jednak pod koniec XVIII i na początku XIX wieku wszyscy zaborcy Polski wprowadzili obowiązek noszenia nazwisk i zakaz zmieniania ich formy.
Urzędnicy odnotowujący nazwisko w dokumentach albo jednak respektowali to, jak ktoś był nazywany w swojej społeczności, albo sami nadawali nazwiska petentom. – Zjawisko to było widoczne zwłaszcza wśród Żydów – mówi dr Kresa i tłumaczy, że Żydzi na polskich ziemiach do XIX posługiwali się często otczestwem – formacją utworzoną od imienia ojca.
– Zaborcy albo respektowali te otczestwa – stąd takie nazwiska jak np. Salomonowicz czy Dawidowicz – albo narzucali im jakieś inne nazwiska. Łaskawy urzędnik nadawał nazwisko ładne, nierzucające się w oczy. Bywali jednak i tacy urzędnicy, którzy nadawali nazwiska prześmiewcze, szkalujące. Np. ubogiego Żyda nazywali Bogaczem – podaje przykład badaczka.
Sapieżyna i Czubówna
Inną interesującą kwestią badawczą są nazwiska kobiet. W XVI-XVIII wieku nazwisko kobiety rzadko miało tę samą formę, co nazwisko jej męża i ojca. Żona Kowala była Kowalową, a córka Kowalówną. – Formacje te informowały o przynależności. Kobieta była jakby własnością męża lub ojca. Rzadko funkcjonowała w dokumentach jako samodzielny, niezależny człowiek – komentuje dr Kresa. Dodaje, że niektóre nazwiska patronimiczne (od nazwisk ojców) i marytonimiczne (od nazwisk mężów) mogły powodować problemy identyfikacyjne – nie było bowiem oczywiste, że Sapieżyna to żona Sapiehy, a Sapieżanka to jego córka. Równie prawdopodobne jest to, że są one spowinowacone z panem o nazwisku Sapieża lub Sapiega.
– Prowadziło to do nieporozumień. Ponieważ zaś nazwiska miały być niezmienne, a ich celem była identyfikacja, 50., 60. XIX wieku zaczęto odchodzić od formacji zakończonych na -owa, -ina, -ówna czy -anka. Stanowi to także językowy dowód na emancypację kobiet. Zyskały one bowiem inną pozycję niż w wiekach XVII czy XVIII, a to znalazło odzwierciedlenie w systemie antroponimicznym – opowiada badaczka.
– Nazwiska to skamieliny, z których możemy wyczytać zarówno system językowy naszych przodków i dawno zaginione archaizmy, jak i pewne zależności społeczne, jakie dawniej obowiązywały. To, jak brzmią teraz nasze nazwiska, wynika więc z tego, jakie pytania zadawano sobie dawniej na temat samych siebie czy sąsiadów. To dlatego nazwiska związane są zwykle albo z tym, jak wyglądali nasi przodkowie, z kim byli spokrewnieni, co w życiu robili, albo skąd pochodzili – podsumowuje dr Monika Kresa.
PAP – Nauka w Polsce, Ludwika Tomala
Fot. Bulla Gnieźnieńska Wikimedia/Kargul1965