Jak poprzez dzielenie się można mnożyć

Statystyki są przerażające. Jako państwo marnujemy rocznie około 9 milionów ton żywności (dane Eurostatu). Pomyślcie nad tym przez chwilę: DZIEWIĘĆ MILIONÓW TON. I marnowanie nie oznacza w tym przypadku, że wyrzucamy jedzenie przeterminowane czy zepsute. Nie, chodzi o doskonale nadające się do spożycia często całe posiłki, gotowe dania czy półprodukty, które wyrzucamy, bo mamy ich za dużo albo nie mamy miejsca w lodówce na nowsze produkty.

Wyrzucają nie tylko poszczególni Polacy, ale też całe sieci spożywcze. Jak najbardziej świeże, wartościowe jedzenie wyrzucane jest wieczorem po to, by na półkach było miejsce na następne kilogramy w torbach, skrzynkach, kartonach.

Na co dzień możecie o tym nie myśleć. Na szczęście ktoś pomyślał o tym za nas. W Europie pierwsze jadłodzielnie powstały w Niemczech w 2012. Do Polski pomysł przywędrował w 2016 roku i w ciągu dwóch lat mamy już ponad 10 miast, gdzie się przyjął. Nazwa „jadłodzielnia” nie jest jeszcze szeroko znana – na tyle, że nawet pisząc ten tekst, Word uparcie podkreśla mi to słowo jako dyskusyjne. Ale idea trafiła na dobry grunt i się rozwija. Sama przyczyniłam się skromnie do powstania pierwszej (obecnie są już trzy) jadłodzielni w Toruniu. Nazwa pochodzi z angielskiego „foodsharing”, czyli po prostu dzielenie się jedzeniem. Górnolotnie można skomentować, że jest to jeden z nielicznych sposobów na to, by poprzez dzielenie się mnożyć. Dzieląc się swoim jedzeniem, mnożysz okazję na to, by to, co oddasz, wykorzystały inne osoby do wartościowego posiłku.

Działa to bardzo prosto. W mieście tworzy się jedno lub kilka miejsc (pokój w akademiku, budka na targu, kontener na osiedlu), w których można w określonych godzinach przynieść lub zabrać jedzenie. Zasady są konkretne: jeśli kupiłeś czegoś za dużo, przywiozłeś ogromne ilości wałówki z domu rodzinnego, przeceniłeś swoje możliwości konsumpcyjne z rodzinnej uroczystości – przynieś wartościowe (tzn. nie zepsute i nie przeterminowane) jedzenie do Jadłodzielni. Może to być to, co kupiłeś albo coś, co przygotowałeś osobiście – byleby zapakowane w szczelne pojemniki i z datą powstania tego, co w środku. Mogą też być to warzywa, owoce, napoje – tylko nie alkohol i nie produkty szybko psujące się. Gdy ty to zostawisz, ktoś inny może się za darmo poczęstować. Może też być na odwrót – możesz zajrzeć do Jadłodzielni i wziąć coś dla siebie z tego, co tam znajdziesz. Większość polskich Jadłodzielni ma dostępne woreczki, papier do pakowania, aby ułatwić zabranie tego, co „upolujemy”. Pozyskiwaniem żywności, zwłaszcza, gdy Jadłodzielnia znajduje się na targu, zajmują się często też wolontariusze, tzw. „ratownicy żywności”. Współpracują ze sprzedawcami, którzy – jak wspomniano – często mają pod koniec dnia sprzedaży wartościowe produkty, ale następnego dnia kupują jeszcze świeższe. „Ratownik żywności” często zabiera całe kilogramy warzyw, owoców czy produktów mlecznych, aby nie trzeba ich było wyrzucać.

Rozwiejmy mity: Jadłodzielnia to nie schronisko dla bezdomnych i nie tylko oni mogą korzystać z tego miejsca dostępu do darmowego jedzenia. Oczywiście, również osoby uboższe często korzystają z tych miejsc, ale zaglądają tam też studenci, młode matki, pracownicy pobliskich biurowców – właściwie nie ma tu wyraźnej linii podziału beneficjentów tego typu miejsc. To jest jednocześnie zamysł pomysłodawców Jadłodzielni i ich sukces – te punkty funkcjonują z korzyścią dla wszystkich. A produkty zostawiane i odbierane są różnorodne i zachęcają do częstych odwiedzin.

W świetle tego, że pomału ustawodawcy zaczynają w Europie dostrzegać problem marnowania żywności (np. Francja niedawno zakazała supermarketom wyrzucania produktów spożywczych i nakazała przekazywać je fundacjom i organizacjom pomagającym ludziom w potrzebie), cieszy fakt, że w Polsce tworzymy pomału całą sieć Jadłodzielni, a Polacy są świadomi problemu, chcą mu przeciwdziałać i angażują się w ruch zero waste.

Marta Nienartowicz

O akcji „Z własnym kubkiem”, która ma zmniejszyć ilość śmieci przeczytacie TUTAJ.