Jestem taka normalna

Zapytajcie jakąkolwiek dziewczynę, co czuje, kiedy patrzy na zdjęcia kobiet na okładkach modowych magazynów. Te wszystkie gładkie buzie, wielkie oczy, licówkowo białe zęby, wcięcia w talii i podejrzanie długie nogi. Jeśli dziewczyna jest pewna siebie, zna się na fotografii i troszkę już się zorientowała jak funkcjonuje świat, nie tylko mediów z dziedziny „beauty”  – będzie wiedziała, że to są nierealne portrety i sylwetki…

Jeśli jednak jest młodą osobą, w dodatku walczącą z kompleksami (jak my wszystkie, ale niektóre bardziej przegrywają niż wygrywają) – to takie okładki mogą naprawdę zachwiać jej pewnością siebie. Co ciekawe, z własnego doświadczenia wiem, że mało jest mężczyzn świadomych problemu. Rozmawiałam z facetami, którzy uznają że nie ma czegoś takiego jak kreowanie stylu życia i wpływanie na samopoczucie dziewczyny „tylko” przez to, że w kiosku z okładek Cosmo i innych tego typu gazet patrzą na nas idealne, nierealne modelki. Ale cóż, znam tylko jedną gazetę, na której okładce co miesiąc pręży się wyretuszowany, gładki mężczyzna z pięknym uśmiechem i kaloryferem na brzuchu. Mówcie co chcecie, ale taka proporcja może trochę jednak wpływać na to, jak presję pięknego ciała odczuwają kobiety, a jak mężczyźni.

Ten przydługi wstęp to tło dla recenzji filmu „Jestem taka piękna!” z Amy Schumer w roli tytułowej. Właściwie wszystko, o czym ten obraz jest, dostaniemy już w trailerze, ale w tym przypadku to nie zarzut. Ta produkcja to dokładnie to, czego chcemy i oczekujemy: luźna, zabawna historia o tym, jak odkryć swoje piękno i dzięki temu mieć w życiu trochę więcej funu. Główna bohaterka, Renee, jest typową amerykańską przedstawicielką klasy średniej, a może nawet dopiero dorabia się tego tytułu. Około trzydziestki, ma taką sobie pracę, ale duże aspiracje, takie sobie doświadczenia z facetami, ale duże nadzieje. Dwie najlepsze przyjaciółki i tyle samo życiowego optymizmu, ile lekkiego niezadowolenia ze swojego wyglądu – czyli całkiem sporo. Klasyka: w udach za dużo, ręce za pulchne, buzia we własnej ocenie też za okrągła. I wtedy któregoś dnia na spinningu spada z rowerka, uderzając się mocno w głowę. Gdy odzyskuje przytomność, nic się obiektywnie nie zmienia –  ale Renee nagle czuje się piękna. Dosłownie widzi swoje oblicze w lustrze zupełnie inaczej. I tak się zachowuje, tak chodzi, tak mówi. Z przekonaniem, że jest piękna i może wszystko.

Ja wiem, że to banał. W dodatku z wieloma rubasznymi momentami, bo to produkcja z tą konkretną aktorką, a kto oglądał kiedykolwiek jej stand-upy albo program „Inside Amy Schumer” wie, że z niej nie jest delikatny kwiatuszek. Ale cholera, czasem coś takiego nam, kobietom, się przyda. Nie musimy uderzyć się w głowę, by choć trochę wzmocnić swoje poczucie własnej wartości. Tu wystarczy ten film. Mi pomógł, a na pewno nie zaszkodził. Bierzcie więc swoje psiapsióły i idźcie do kina.
Jesteście przecież takie piękne!

Marta Nienartowicz

Więcej recenzji znajdziecie TUTAJ.