Cśśśś, czyli film bez popcornu!

Nie lubię horrorów. Bardzo łatwo jest mnie wystraszyć i nie potrzebuję dodatkowo ciemnej sali i dźwięku dolby suround, żeby pogłębić efekt przerażenia i podskakiwania na siedzeniu. Ale zdecydowałam się na to, żeby „Ciche miejsce” Johna Krasinskiego zobaczyć właśnie w kinie, a nie w zaciszu domowym. Czyli świadomie zdecydowałam się na to, żeby nie mieć możliwości wciśnięcia pauzy czy wyciszenia dźwięku w najbardziej przerażających momentach. Chociaż akurat w tym przypadku wyciszenie dźwięku by niewiele dało, bo to najcichszy horror, jaki powstał…

Punkt wyjścia nie jest sprecyzowany: historia zaczyna się kilkadziesiąt dni po. Nie dowiadujemy się po czym konkretnie. Widzimy tylko kilkuosobową rodzinę poruszającą się cicho po opustoszałym miasteczku w poszukiwaniu produktów, które pomogą im przeżyć. Akcja rozwija się powoli, choć szybko dowiadujemy się, co stanowi zagrożenie. Jesteśmy wraz z bohaterami w ewidentnie postapokaliptycznym świecie, który przypomina to co znamy, ale z ważnym wyjątkiem: jeśli chcesz żyć – nie wydawaj dźwięku. Nie mów, nie śmiej się, nie słuchaj muzyki. Nie stukaj sztućcami o talerz podczas posiłku – najlepiej w ogóle nie używaj ani sztućców, ani talerzy. Uważaj na skrzypiące podłogi. Uważaj na krzyk, gdy się skaleczysz.

To niesamowite, jak ważny i niedostrzegalny jest dźwięk w naszej codzienności. Odkryjecie to oglądając ten film – podczas seansu nie słyszałam chrupania chipsów ani siorbania coli, bo widzowie bali się zakłócić tę ciszę. Jeśli chcecie zobaczyć niecodzienne straszenie w wykonaniu bardzo dobrych aktorów (w tym – co rzadkie – też dziecięcych), to wybierzcie się do kina. I pamiętajcie, by nie tylko podczas tego filmu nie przeszkadzać innym szelestami i szeptami w kinie…

Marta Nienartowicz

fot. Paramount Pictures