Pytania o wiarę, pytania o wyznawców

Jak w jednym świecie mogą żyć ze sobą Żydzi, chrześcijanie i muzułmanie? Która religia przez swoich wyznawców uznana będzie za najważniejszą, kto nie zgodzi się na współistnienie i pokojowe trwanie mimo różnic? Wbrew pozorom nie są to pytania tylko współczesności, bo odnoszą się do spektaklu „Natan mędrzec”, który można zobaczyć na deskach toruńskiego Teatru Wilama Horzycy – spektaklu mówiącego o XVIII-wiecznej Jerozolimie.

Bardzo lubię regularnie odwiedzać naszą toruńską scenę. Jak już tu pisałam, jej różnorodność i bogata oferta trafiają w gusta i wyrafinowanych odbiorców ważnych adaptacji twórców sztuk i ludzi, którzy w trakcie wieczorów w teatrze szukają przede wszystkim wartościowej rozrywki.

„Natan mędrzec” – spektakl na podstawie dramatu Gottholda Ephraima Lessinga z 1779 roku – należy do kategorii widowisk trudnych i zaskakujących. Dwa akty z przerwą, w trakcie której zdaje się następować zasadnicza zmiana w wydźwięku tego, co grają jak zwykle dobrzy toruńscy aktorzy.

Oto Jerozolima, miasto, które można określić jako łączące trzy religie lub będące ofiarą targających nią konfliktów wyznawców tych trzech wiar – w zależności od tego, jak na to spojrzymy. Wraca tu kupiec Natan po długiej i zakończonej sukcesem podróży służbowej. Wita go żona i córka, która niedawno została uratowana z pożaru. Bohaterem okazuje się templariusz, który zaskakująco nie oczekuje jednak nagród i trudno jest go odnaleźć wdzięcznemu ojcu. Okaże się wkrótce, że rycerz ma tajemnice. Tajemnice ma też sułtan, który w kilku scenach daje się poznać jako wytrwany szachista – dosłownie i w przenośni. Natan, zwany przez swych sąsiadów mędrcem ze względu na wiedzę, spokój i dobrą radę, też nie jest bez winy. I też nie mówi swoim bliskim wszystkiego.

I tak historia, która w ciekawy, acz momentami mało przystępny sposób opowiada o koegzystencji w bliskich relacjach Żydów, chrześcijan i muzułmanów, zamienia się niespodziewanie (w drugim akcie) w historię niemal kryminalną. A na pewno quasi-detektywistyczną. Niezrozumiałe jest to dla mnie przejście. Czułam się trochę tak, jakby reżyser zmienił zdanie: porzucił trwający godzinę wywód o podejściu człowieka do wiary, tego, jak kształtuje świadomość i samopoczucie wyznawców – i całą historię osadził w realiach rodzinnej telenoweli, gdzie finalna scena trwa długo i obfituje w kolejne niespodzianki.

Być może inni widzowie spektaklu mieli inne odczucie, chętnie posłucham opinii. Sama byłam jednak zagubiona. Mimo trudnego przekazu i delikatnego tematu, pierwsza część sztuki była poprowadzona w dobrą stronę. Spektakl stawiał pytania i pokazywał jak nadal aktualne one są; koegzystencja kilku religii nadal szarpie świat. Zmiana klimatu sztuki na „wszyscy mamy tajemnice” jest dla mnie niezrozumiała i niepotrzebna. Ale do teatru wkrótce znowu się wybieram. Może tym razem na coś lżejszego.

Marta Nienartowicz

Inne recenzje naszej autorki znajdziecie tutaj.