Otwórzcie oczy!

Serial „Opowieść podręcznej”
Dużo już powiedziano o tym serialu i wszystko, co dobrego o nim słyszeliście, to prawda. Pierwszy sezon to ekranizacja powieści Margaret Atwood o tym samym tytule. Drugi sezon, który obecnie oglądam z wypiekami na twarzy i ściśniętym sercem, to już historia oddzielna, ale scenariusz powstawał we współpracy z pisarką, co w moich oczach usprawiedliwia jego powstanie.

To jest koszmar. W skrócie. Świat, który oglądamy to współczesność lub co najwyżej kilka lat do przodu, co sugerują retrospekcje (bardzo mocna część każdego odcinka). Na terenie Stanów Zjednoczonych powstał Gilead, państwo rządzone przez grupę fanatyków religijnych, bardzo dosłownie traktujących Biblię i jej starotestamentowe zapisy. Rządzą mężczyźni – komendanci, kobiety zostały sprowadzone do jednej z czterech ról: żon komendantów, ciotek Lidii (to jest funkcja publiczna, więc każda z nich nosi to samo miano), Mart – gospodyń domowych i podręcznych. Te ostatnie to zdrowe, płodne, młode kobiety, które są co miesiąc gwałcone w specjalnym obrzędzie, aby docelowo urodzić dziecko komendantowi i jego najczęściej bezpłodnej żonie.

Mało? Jeśli w poprzednim, demokratycznym świecie byłaś „zdrajcą płci” czyli lesbijką – trafiasz do burdelu dla bogatych komendantów. Jeśli zaś byłaś w jakikolwiek sposób „trudna” (byłaś aktywistką, politykiem, miałaś swoje zdanie i wyrażałaś je głośno) – wysyłają Cię do kolonii. To znaczy na tereny skażone biologicznie, gdzie zarządcy chodzą w chroniących zdrowie maskach a Ty jako niewolnica codziennie ciężko pracujesz fizycznie aż umrzesz. Tak. To jest koszmar.

Powieść Atwood została wydana w latach 80. Pisarka wydała również inne wybitne powieści traktujące często o świecie dystopijnym, dręczącym, okrutnym, do którego w taki lub inny sposób sami ludzie doprowadzili. Ale „Opowieść podręcznej” dostała drugie życie z chwilą, gdy w Stanach prezydentem został Trump i zaczęto dostrzegać niepokojące podobieństwa współczesnej Ameryki i sytuacji kobiet w niej z fikcją literacką. Żeby tak daleko nie szukać, w Polsce też my, kobiety, możemy się niepokoić. Gdy tak mówię koleżankom i kolegom, często się obruszają. „Nie przesadzaj, co innego pomruki o tym, że rząd zaostrzy ustawę antyaborcyjną a co innego opresyjny świat, gdzie kobiety się więzi, szczuje religią, każe być inkubatorami i wyłupuje oczy za nieposłuszeństwo. Naprawdę? W serialu retrospekcje są istotną częścią historii, jak już wspomniałam. A wiecie dlaczego? Bo widzimy, jak do takiego koszmaru doszło. Nie nagle. Nie podstępem. W świetle dnia, wręcz w świetle jupiterów, przez zaniechania i przez niedowierzanie, że ktoś może sobie na coś takiego pozwolić w XXI wieku.

– „Teraz otworzyłam oczy. Tak do tego dopuściliśmy. Nie zbudziliśmy się, gdy dorzynali kongres. Gdy straszyli terrorystami i zawiesili konstytucję, nadal spaliśmy. Mówili, że to tymczasowe. Nic nie zmienia się nagle. W stopniowo podgrzewanej wannie ugotowalibyśmy się na śmierć” – tak myśli June, główna bohaterka, która teraz nazywa się Fredą (ponieważ komendant, u którego mieszka, ma na imię Fred, a podręczne nie są traktowane jako jednostki, tylko jak przedmioty przynależne do mężczyzny). Widzimy więc, jak najpierw przedstawiciele fundamentalistów przemawiają na wiecach, uniwersytetach czy w kościołach – bo przecież jest wolność wypowiedzi. Widzimy, jak przejmują kongres. Widzimy, jak kobietom zakazuje się prawnie pracy – jakiejkolwiek – i zamyka się je w domu. Widzimy, jak strzela się do protestujących. A następnie – jak delegalizuje się wolność finansową kobiet (unieważnia się po prostu ich karty bankomatowe i kredytowe, bo kobieta powinna być zależna od mężczyzny, nie wiedzieliście?), następnie małżeństwa jednopłciowe, jak się zatrzymuje pod byle pretekstem na lotniskach tych i te, które mieli jeszcze rozum by uciekać. I w ten sposób kraj, w którym żyłaś normalnie, staje się Twoim więzieniem. Trafiasz odgórnie do jednej z grup – jesteś podręczną, Martą, prostytutką albo niewolnicą w kolonii.

Oglądanie tego serialu boli. Szarpie nerwy. Masz ściśnięte serce i spocone dłonie. To jest fikcja, ale to może nie być tylko wymysł z powodów, o których pisałam powyżej. Dla mnie największym plusem tej produkcji jest to, że daje obuchem w łeb. Nie można tego delikatniej wyrazić. Otwiera oczy. Po każdym odcinku, w którym widzę, jak June/Freda walczy o to, by uciec z piekła, moja determinacja do tego by nie dać sobie zabrać moich praw wzrasta. Mam nadzieję, że Wasza też. Pamiętajcie, pożar domu zaczyna się od jednej iskry – nie można jej przegapić.

Marta Nienartowicz

Inne recenzje naszej autorki znajdziecie TUTAJ.