Tajemnicza tragedia na Przełęczy Diatłowa

W 1959 roku grupa radzieckich studentów Politechniki Uralskiej w Jekaterynburgu wybrała się na zimową wyprawę. Ich celem było zdobycie szczytu góry Otorten, znajdującej się w północnej części okręgu swierdłowskiego na Uralu. Miała to być przygoda ich życia. Jednak cena, którą za to zapłacili, była ogromna. Ich ciała znaleziono na zboczu sąsiedniej góry Cholat Sjakl, co w języku lokalnego ludu Mansów znaczy „Góra umarłych”. Okoliczności ich śmierci od ponad 50 lat pozostają jedną z największych tajemnic Związku Radzieckiego.

Przybyli na miejsce ratownicy odnaleźli pocięty namiot, z pozostawionymi w nim rzeczami osobistymi, oraz ślady stóp, prowadzące kilometr dalej w stronę lasu. Obrażenia ciał nie pozwoliły stwierdzić, co tak naprawdę stało się na przełęczy. Ustalono tylko, że członkowie wyprawy zostali przestraszeni przez coś lub przez kogoś tak bardzo, że pomimo ogromnego mrozu, podjęli decyzję o pośpiesznym opuszczeniu namiotu, będąc częściowo rozebranymi, boso lub tylko z jednym butem…

Marzenia o szczycie

Grupa liczyła 10 osób. Pomimo swojego młodego wieku, studenci byli doświadczonymi narciarzami i turystami górskimi. Każdy z nich wielokrotnie brał udział w podobnych wyprawach, więc zdobycie góry Otorten miało nie stanowić dla nich problemu, nawet mimo tego, że trasa ta należała do trzeciego (najwyższego) poziomu trudności, według klasyfikacji ówczesnych wypraw sportowych przyjętej w roku 1949. Wyprawie przewodził 23-letni student wydziału radiowego – Igor Diatłow. W skład grupy wchodzili również: Jurij Doroszenko (21 l.), Ludmiła Dubinina (21 l.), Jurij Judin (22 l.), Zinajda Kołmogorowa (22 l.), Rustem Słobodin (23 l.), Nikołaj Thibeaux-Brignolle (24 l.), Jurij Krywoniszenko (24 l.) i Aleksander Kolewatow (25 l.). Do studentów dołączył także doświadczony przewodnik górski, 37-letni Semjon Zołotarew.

23 stycznia 1959 roku grupa wyruszyła pociągiem z Jekaterynburga, by po dwóch dniach dotrzeć do miasta Iwdiel (obwód swierdłowski). Już wtedy jeden z uczestników, Jurij Judin, zaczął skarżyć się na ból nogi. Kontynuował jednak wyprawę w nadziei, że ból minie. Nazajutrz studenci zapakowali sprzęt do wynajętej ciężarówki, którą dojechali do miasteczka Wiżaj – ostatniej zamieszkanej osady na ich trasie. 27 stycznia grupa na nartach wyruszyła w stronę góry Otorten. Konruzja Judina okazała się znacznie poważniejsza niż sądzono. Następnego dnia, z powodu zapalenia nerwu kulszowego prawej nogi, został on zmuszony do powrotu do Wiżaju. Przed swoim wyjazdem rozdał pozostałym swoje rzeczy i sprzęt, życząc wszystkim powodzenia. Jeszcze wtedy nie wiedział, że bolesna kontuzja uratuje mu życie…

Dziennik wyprawy oraz aparat fotograficzny (znalezione na miejscu tragedii) pozwoliły ustalić przebieg ostatnich dni przed tragedią. Na początku wędrówka upłynęła bez żadnych incydentów. Trasa wiodła wzdłuż rzeki Łowzy, gdzie przy jej brzegu grupa rozbiła obóz. 31 stycznia studenci dotarli do Cholat Sjakl („Góra umarłych”). W zalesionej dolinie pozostawiono nadwyżkę żywności i sprzętu na drogę powrotną, po czym przystąpiono do przygotowań wspinaczkowych. Sytuacja skomplikowała się następnego dnia, gdy warunki pogodowe pogorszyły się. Śnieżyca i silny wiatr ograniczyły widoczność, zmuszając grupę do zejścia z wyznaczonego szlaku. Kiedy zdali sobie sprawę, że oddalają się od planowanej trasy, Diatłow zarządził postój i nakazał rozbić obóz, by schronić się przed groźnym żywiołem. 1 lutego, gdy zaczął zapadać zmrok, studenci rozbili obóz w odległości około kilometra od zalesionego terenu. Drzewa miały ich uchronić przed ewentualnym zejściem lawiny. Wieczorem wszyscy zjedli kolację. Jak się później okazało – był to ich ostatni posiłek…

Telegram, którego nie było

Przed wyjazdem z Jekaterynburga uczestnicy wyprawy umówili się ze swoimi przyjaciółmi z uczelni, że gdy zdobędą szczyt i wrócą do Wiżaju, wyślą im telegram o swoim sukcesie. Miało to nastąpić najpóźniej do 12 lutego. Gdy do 20 lutego żadna wiadomość od studentów nie dotarła, Politechnika Uralska zawiadomiła rodziny uczestników. Wszczęto alarm i na wniosek rodzin wysłano na miejsce tragedii ekipę ratunkową. 26 lutego ratownicy dotarli na miejsce. Znaleźli zniszczony i przysypany śniegiem namiot. Wokół niego leżały porozrzucane ubrania i buty zaginionych studentów. Po oględzinach okazało się, że namiot został rozcięty od środka, co sugerowało, że ktoś próbował się z niego wydostać za wszelką cenę. Z namiotu w kierunku lasu prowadziły ślady. Były chaotyczne i urywane. Nie można było stwierdzić, czy ślady te były dziełem 8 czy 9 osób. Idąc ich tropem ratownicy doszli na skraj lasu, gdzie pod sosną znaleziono dwa ciała – Jurija Krywoniszenki i Jurija Doroszenki. Ofiary były bose i ubrane jedynie w nocną bieliznę. W pobliżu znaleziono resztki ogniska i połamane gałęzie cedru. Ktoś próbował wspiąć się na drzewo, być może po to, aby zobaczyć co dzieje się w obozie. Pomiędzy lasem a namiotem natrafiono na kolejne trzy ciała. Wszystko wskazywało na to, że próbowali oni wrócić do namiotu. Jednak ciała nie leżały w jednym miejscu. Najdalej zaszła Zina Kołmogorowa (ponad 600 metrów). Rustan Słobodin, mimo pękniętej czaszki (być może na skutek upadku z drzewa) przeszedł pół kilometra, a przywódca wyprawy Igor Diatłow zaledwie 300 metrów. Śledczy ustalili, że wszyscy troje zmarli z wyziębienia, a rany jakie odnieśli nie zagrażały bezpośrednio ich życiu. Akcja ratownicza nadal trwała, brakowało jeszcze czterech ciał…

„Ani człowiek, ani zwierzę”

Poszukiwania pozostałych osób trwały ponad dwa miesiące i odnaleziono je dopiero w maju, pod grubą warstwą śniegu, w wąwozie, ponad 70 metrów od ogniska. Przy powierzchownych oględzinach nie stwierdzono żadnych obrażeń. Sensacją stały się jednak wyniki badania ciał w Swierdłowsku. Okazało się, że u trójki osób wewnętrzne obrażenia oznaczały definitywną śmierć na miejscu. Nikołaj Thibeaux-Brignoles miał rozbitą czaszkę. Dubinina miała złamanych 10 żeber. Jeden odłamek żebra przebił jej serce. Ponadto sekcja zwłok wykazała, że kobieta nie miała fragmentu twarzy. Brakowało jej także języka. Zołotarew miał 5 złamanych żeber. Zewnętrzne oględziny tego nie wykazały. Obrażenia takie powstają zazwyczaj w wypadku działania ogromnej ukierunkowanej siły, co potwierdził jeden z lekarzy (nie sposób dziś ustalić jego nazwisko) w swoim raporcie: „(…)obrażenia wyglądały tak, jakby spowodował je wypadek samochodowy. Nie mógł ich spowodować ani człowiek, ani zwierzę”

Tego typu obrażenia nie powstają w wyniku upadku z wysokości kilku metrów. Dookoła było dużo kamieni i skał, jednak nie znajdowały się na trasie, którą poruszali się ludzie. Na powierzchni ciał nie było też żadnych krwiaków. Ustalono również, że tych troje nie umarło jednocześnie, a pomiędzy chwilą śmierci każdego z nich minęło wystarczająco dużo czasu, by pozostali zdążyli zabrać zmarłym część ubrań. Zołotarew umarł ostatni, gdyż miał na sobie płaszcz Dubininy, która swoją bosą stopę owinęła spodniami Kriwonoszenki. Nie odnotowano żadnych obrażeń zewnętrznych i śladów walki, co do dziś stanowi największą tajemnice tej tragedii. W raportach można za to przeczytać, że ciało jednego z uczestników wyprawy było napromieniowane, a pozostałe miały nietypowy, pomarańczowy kolor skóry. W maju 1959 roku śledztwo w sprawie dramatu na przełęczy umorzono. Według ustaleń organów śledczych, w tym czasie w rejonie przełęczy nie stwierdzono przebywania nikogo innego poza członkami ekspedycji. Według oficjalnej wersji, którą podano do opinii publicznej, przyczyną śmierci członków wyprawy było „działanie nieznanej siły”. Wszystkie te dziwne szczegóły oraz brak racjonalnych wyjaśnień przyczyniło się do powstania legend, a fakt, że władze radzieckie utajniły szczegółowe wyniki śledztwa, doprowadził do zrodzenia niezliczonych teorii spiskowych.

Mansowie, lawina czy wojsko?

Na początku podejrzewano, że morderstwa dopuścili się rdzenni mieszkańcy tych terenów – Mansowie, syberyjski lud zamieszkujący obszar między Uralem, a rzeką Ob. Przypuszczano, że Mansowie mogli wziąć turystów za intruzów, którzy wtargnęli na ich ziemię… Czy rzeczywiście to ów lud był przyczyną tragedii? A może była to lawina albo działania wojskowych?  Ciąg dalszy tej tajemniczej historii znajdziecie na stronie wmrokuhistorii.blogspot.com.

Łukasz Włodarski autor bloga W mroku historii.  Jest to strona o historii ukrytej za fasadą mitów i legend, otulonej płaszczem sekretów, skandali i kontrowersji. Opowieści o pasjach, namiętnościach, zbrodniach i zdradach, o ludziach wielkich i małych, znanych i zapomnianych. 

ZOBACZ TAKŻE:

Mąż sprzedał ją Rosjanom za butelkę wódki

Fot. Дмитрий Никишин/Wikimedia