Ta niepozorna wyspa stała się dla wielu osób prawdziwym piekłem na ziemi

Są na świecie miejsca, o których niewielu chce pamiętać. Jeszcze mniej osób ma odwagę o nich mówić. Jednym z takich miejsc była bez wątpienia nowojorska Wyspa Blackwell, na której w XIX wieku stworzono pełen grozy kompleks przeznaczony dla niewygodnych mieszkańców, rozwijającej się metropolii. Szpital psychiatryczny, przytułek dla ubogich, dom pracy przymusowej oraz więzienie stały się koszmarem dla tysięcy ludzi, którzy zamiast pomocy i opieki, znaleźli na wyspie cierpienie i śmierć.

Nazwę wyspy zmieniano w XX wieku dwukrotnie. Najpierw w roku 1921 władze Nowego Jorku nadały jej nazwę Welfare, by po pół wieku zmienić ją na Wyspę Roosevelta. Zupełnie tak, jakby za wszelką cenę starano się wymazać ze świadomości Nowojorczyków pierwotną nazwę. Pewnie dlatego, że pierwotna nazwa tej wąskiej wyspy (3,2 km długości na 240 m szerokości) nie kojarzyła się z niczym dobrym. A mówiąc bardziej dosadnie – Wyspa Blackwell jawiła się jako najczarniejszy koszmar. Zło pod czystą postacią, gdzie zamiast obiecanej pomocy i opieki, ludzie otrzymywali piętno tak potężne, że jeśli udało im się przeżyć pobyt na Wyspie – nigdy już nie wracali do psychicznej równowagi. W czasach, gdy Nowy Jork zaczęły oświetlać eklektyczne latarnie, niosąc tym samym blask nadchodzącej rewolucji przemysłowej i nadzieję na poprawę ludzkiego losu, w tym samym niemal momencie część Nowojorczyków skazano na koszmar, którego współcześnie nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić…

Wielką popularnością cieszą się dzisiaj amerykańskie filmy grozy, opowiadające o mrocznych historiach XIX-wiecznych szpitali psychiatrycznych, o ogarniętych szaleństwem (nie zawsze prawdziwym) pacjentach przetrzymywanych w nieludzkich warunkach oraz o sadystycznych strażnikach i pielęgniarkach, które lubują się w zadawaniu pacjentom najbardziej wyszukanych tortur. W filmach tych można się też często zetknąć z makabrycznymi, eksperymentalnymi terapiami leczniczymi, którym poddawano przebywających tam nieszczęśników. Dla zamkniętych w tych miejscach ludzi śmierć wydawała się być jedynym wybawieniem. A teraz wyobraźcie sobie, że takie miejsca istniały naprawdę. Mało tego, ich historia była jeszcze bardziej mroczna niż ta przedstawiana w filmach…

Jednym z takich miejsc była właśnie Wyspa Blackwell, na której w roku 1839 otworzono Nowojorski Zakład dla Obłąkanych, przeznaczony dla ubogich mieszkańców metropolii, u których lekarze stwierdzili symptomy choroby psychicznej. A zostać wariatem można było w XIX wieku bardzo łatwo. Nieznajomość języka u imigrantów, awanturniczość, nadmierne spożywanie alkoholu lub rodzina, która za wszelką cenę próbowała się pozbyć niechcianych krewnych – wystarczył jeden wyrok sądowy i każdego tygodnia specjalna łódź przypływała na wyspę dostarczając nowych mieszkańców. Na oskarżenie o bycie „wariatem” znacznie bardziej narażone były kobiety i to właśnie płeć piękna stanowiła w szpitalu psychiatrycznym zdecydowaną większość. Czasami kobiety stanowiły nawet 90% stanu osobowego tej placówki.

Więźniowie przebywali w wykutych w skale celach, które bardziej przypominały rowy niż pomieszczenia. Nie dbano o ogrzewanie i wentylację, wierząc, że osoby obłąkane są niewrażliwe na temperaturę. Sami nadzorcy przyznawali, że wobec przywożonych na wyspę sierot najbardziej humanitarnym rozwiązaniem byłoby podanie śmiertelnej dawki opium. Na pacjentach szpitala przeprowadzano eksperymenty – gruźlicę leczono lewatywą z siarkowodoru lub wstrzykiwaniem mleka do krwi.

Stacy Horn w książce „Wyspa potępionych. Prawdziwa historia Wyspy Blackwell” (wydawnictwo Znak Literanova) ukazuje przerażający obraz bezwzględnego traktowania ludzi wykluczonych ze społeczeństwa przez cyniczną władzę. Swoją opowieść podzieliła na sześć części. Każda z nich poświęcona jest innej placówce, która powstała na wyspie Blackwell. Swoją opowieść autorka rozpoczyna od szpitala dla obłąkanych. Historię tego miejsca przybliża poprzez osobę wielebnego Williama Glennery Frencha, który na wyspę trafił w roku 1872 i pełnił tam swoją posługę przez następne 23 lata. Był on jedną z nielicznych osób, które nie sprzeciwiały się niegodnemu traktowaniu umieszczonych tam pacjentów i choć jego kompetencje były bardzo ograniczone, każdego dnia robił, co tylko mógł, by ulżyć w cierpieniach choć części pacjentów. Obraz tego co zastał (i później zeznał przez specjalną komisją) stała się wstrząsającym dokumentem nieludzkiego piekła na ziemi działającego pod płaszczykiem niesienia pomocy potrzebującym ubogim.

Jednym z najciekawszych epizodów opisanych przez Stacy Horn w tym rozdziale jest przypadek „obłąkanej zakonnicy”, czyli siostry Mary Stanislaus, która została niesłusznie osadzona w szpitalu dla obłąkanych i przeżyła tam prawdziwy horror. Przeżyła, ale lata spędzone na wyspie sprawiły, że kobieta stała się wrakiem człowieka. Czytelnicy poznają też historię wielkiej mistyfikacji, której bohaterką stała się początkująca dziennikarka Nellie Bly. Zgodziła się ona dobrowolnie symulować chorobę psychiczną, co pozwoliło kobiecie dać się zamknąć na oddziale. Spędziła tam dziesięć przerażających dni, które opisała potem w swoim reportażu. Jej praca wywołała wielkie poruszenie opinii publicznej. Otwarta dyskusja z udziałem wpływowych mieszkańców Nowego Jorku nie wpłynęła jednak na poprawę warunków, w jakich przetrzymywano pacjentów przez kolejne lata. Dla Nellie Bly ten odważny eksperyment stał się trampoliną do kariery dziennikarskiej i pisarskiej. Dzięki temu mogła później realizować swoje pasje i poszukiwać nowych wyzwań – stała się pierwszą kobietą, która odbyła podróż dookoła świata bez udziału mężczyzny. W roku 1890 pobiła nawet rekord świata – w ciągu 72 dni okrążyła kulę ziemską.

W dalszych częściach Stacy Horn przybliża czytelnikom kolejne placówki. Dom pracy przymusowej, przytułek dla ubogich, szpital dla ubogich oraz zakład karny. Lektura tych rozdziałów jest równie przerażająca. Sposób traktowania pacjentów przez personel, kary wymierzane przez pielęgniarki oraz pozbawione jakiejkolwiek logiki eksperymenty medyczne z całą pewnością przeznaczone są dla ludzi o mocnych nerwach. Prawdziwy horror dział się właśnie na wyspie Blackwell – przy tym miejscu wiele filmowych dreszczowców jawić się będzie niczym niewinne komedie i nie jest to zdanie zbyt przesadzone.

„Wyspa potępionych. Prawdziwa historia Wyspy Blackwell” to pozycja obowiązkowa dla każdej osoby interesującej się mroczną historią Ameryki, którą wiele osób starało się przez lata ukryć, by prawda nie stanowiła głębokiej rysy na idealnym kraju idealnych ludzi. „Od zera do milionera” mówią często ci, którym się udało osiągnąć sukces. „Takie rzeczy możliwe są tylko w Ameryce” dodają inni. Amerykański sen dla większości obywateli kończył się jednak amerykańskim koszmarem…  Więcej informacji znajdziecie na stronie wmrokuhistorii.blogspot.com.

Łukasz Włodarski autor bloga W mroku historii.  Jest to strona o historii ukrytej za fasadą mitów i legend, otulonej płaszczem sekretów, skandali i kontrowersji. Opowieści o pasjach, namiętnościach, zbrodniach i zdradach, o ludziach wielkich i małych, znanych i zapomnianych.

Na zdjęciu szpital dla obłąkanych na Wyspie Blackwell. Fotografia z roku 1893. Do dzisiaj zachowała się jedynie środkowa część budynku (oktagon).

Na zdjęciu Wyspa Roosevelta, widok współczesny. Niewielu mieszkańców Nowego Jorku wie, że jako Wyspa Blackwell stała się dla wielu ludzi prawdziwym piekłem na ziemi.

ZOBACZ TAKŻE:

Morderczyni czy raczej ofiara?

Fot. wmrokuhistorii.blogspot.com.