Bezpańskie miasto

Małgorzata Rejmer jest chwaloną reportażystką. Chwali ją Nogaś, chwali ją Szczygieł. Dla mnie to aż nadto wystarczające rekomendacje. Paszport „Polityki” otrzymała za inną swoją książkę – „Błoto słodsze niż miód”, o piekle komunistycznej Albanii. Ale ja właśnie odłożyłam na półkę jej poprzedni reportaż – „Bukareszt. Krew i kurz”. Odłożyłam tę książkę z ciężkim sercem, choć czytanie jej było bardzo bolesnym procesem.

Nie wiem czy to znacie – książki, które bardzo chcesz przestać czytać, bo zgroza wylewająca się z kolejnych kartek każe Ci wstrzymywać oddech. Coś podobnego przeżyłam podczas lektury „Żeby nie było śladów” Cezarego Łazarewicza, o czym już pisałam dla Wiele Liter. Opowieść Rejmer o Bukareszcie to jednak nie pojedyncza historia, nie poszczególny przypadek. To cały zbiór ciężkich grzechów komunistycznego państwa, które gnębi własnych obywateli. Śledzi ich, podsłuchuje, szantażuje, porywa, torturuje, zabija. Nie ufa im, nie wierzy im, nie chce, by byli wolni i samodzielni. Nie zależy mu na tym, by mieli prawa i przywileje. Nie chce, by robili cokolwiek z własnej woli. Chce ich wszystkich mieć na własność, chce im mówić co mają robić. I mówi. Ustami dyktatora. Porządkuje każdy aspekt ich życia, od narodzin – często przymusowych, skoro antykoncepcja i aborcja są odgórnie zabronione – poprzez szare, zimne, zamknięte, „szczurze życie” – aż do śmierci: jeśli obywatele mają szczęście, to ze starości. Jeśli nie, to dlatego, że sąsiad doniósł że masz radio, więc pewnie jesteś przeciw władzy, a to oznacza obóz pracy albo więzienie.

To jedna z tych książek, która brutalnie otwiera oczy. Wierzcie mi, trudno ją czytać i nie mieć już innego spojrzenia na Rumunię i Rumunów. To niewyobrażalne, co ten naród przeszedł. Rejmer pisze o tym w zadziwiający sposób. Nie reportażowy, tzn nie „czysto” reportażowy. Ona snuje opowieść – pozwalając wypowiadać się swoim bohaterom. Pięknie plecie zdania, w których zawarta jest i historia, i polityka, i esej. Subiektywne opowieści z życia konkretnych osób zestawia z szerokim ujęciem skutków pewnych faktów historycznych Rumunii dla całego narodu. Ta narracja porywa, mimo że wiele razy podczas lektury będziecie chcieli odłożyć tę książkę i zapomnieć o potwornościach, o których właśnie się dowiedzieliście. Ale tej książki nie da się odłożyć, bo hipnotyzuje. I tylko pozostaje refleksja, która chwyta za gardło – jak i czy rozliczyć takie wydarzenia? Kto i kiedy może to zrobić? Który model działania po zmianie ustroju, zmianie życia państwa jest lepszy – polski czy rumuński? I wreszcie – jak to możliwe, żeby – „ponownie! – ludzie ludziom zgotowali taki los…?”

Lektura obowiązkowa. A ja jutro będę w bibliotece polować na „Błoto słodsze niż miód” tejże autorki.

Marta Nienartowicz

Inne recenzje naszej autorki znajdziecie TUTAJ.