Kiedy rzeczywistość rozmija się z egzotycznymi wyobrażeniami…

Przypadek „wiślanego” pytona to w ogóle ciekawa historia… Jedyne, co jest w niej pewnego to fakt, że zyskała niesamowity, nieproporcjonalny wręcz rozgłos. Z dużym prawdopodobieństwem tego gada nad Wisłą nigdy nie było, a wylinka została podrzucona dla żartu. Z lekkim rozbawieniem czytałem pojawiające się niemal codziennie relacje naocznych „świadków”, którzy widzieli, jak olbrzymi wąż zjada bobra, psa i w ogóle z dnia na dzień rośnie o kolejny metr długości – podkreśla lekarz weterynarii Łukasz Skomorucha, specjalizujący się w pomocy zwierzętom egzotycznym.

Co jakiś czas internautów elektryzują newsy o egzotycznych zwierzętach, które są podrzucane do zoo, wyrzucane w lesie, a nawet są znajdowane na śmietnikach. Wśród nich są m.in. węże, legwany, żółwie, warany czy serwale. No coż, czasy się zmieniły i zamiast psów czy kotów wiele osób chce mieć egzotyczne zwierzę w domu. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że jego posiadanie bywa kłopotliwe. Może warto uświadomić takim osobom, żeby dobrze się zastanowiły, zanim sprawią sobie egzotycznego pupila?

– Specjalizuję się w medycynie zwierząt egzotycznych, więc z takimi mniej typowymi pupilami mam do czynienia codziennie. Faktycznie w pewnym procencie przypadków ich właściciele nie do końca zdają sobie sprawę, że żółw, jaszczurka czy jakikolwiek inny zwierzak wymagają bardzo specjalistycznej opieki. Kiedy okazuje się, że utrzymanie „wymarzonego” dotychczas zwierzęcia jest zbyt kosztowne lub gdy rzeczywistość zaczyna rozmijać się z wyobrażeniami, część właścicieli (bo ciężko takiego kogoś nazwać opiekunem) decyduje się pozbyć problemu w najprostszy sposób. Zaznaczyć przy tym należy, że jest to postępowanie niezgodne z panującym prawem i ze wszech miar naganne. Przed zakupem należy się bardzo dokładnie zastanowić – czy wiemy czego nasz pupil potrzebuje? Czy jesteśmy w stanie mu to zapewnić? Czy wiemy, że z czasem urośnie? Czy jesteśmy gotowi na koszta opieki weterynaryjnej (bo musimy brać pod uwagę, że nawet przy najlepszych warunkach zwierzę może zachorować)?

Czasami jednak informacje o porzuconych zwierzętach nie potwierdzają się. Wczoraj np. pojawiła się informacja, że w pobliżu zamku w Niedzicy ktoś zauważył grzechotnika, który w Polsce naturalnie nie występują. Pojawiły się jednak komentarze, że jest to fake news. Rozmawialiśmy o tym wcześniej i wiem, że Pan również miał wątpliwości. Z czego one wynikały?

– Tak, widziałem zdjęcia rzekomego grzechotnika. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to fakt, że oto mamy węża dosyć mocno wyeksponowanego, bo leżącego ewidentnie na chodniku, sfotografowanego w trzech różnych ujęciach, z trzech stron, a mimo wszystko cały czas tkwił w tej samej pozycji. Nawet jego „grzechotka” jest tak samo wygięta na wszystkich zdjęciach. To sugeruje, że mamy tutaj do czynienia raczej z gumową zabawką niż żywym stworzeniem, które powinno jakkolwiek reagować na krążącego wokół niego fotografa.

I rzeczywiście, dziś potwierdziło się, że jest to gumowa atrapa. Przy tej okazji trudno jednak nie wspomnieć o innym wężu  sławnym pytonie znad Wisły. Co Pan sądzi o tej historii?

– Przypadek „wiślanego” pytona to w ogóle ciekawa historia… Jedyne, co jest w niej pewnego to fakt, że zyskała niesamowity, nieproporcjonalny wręcz rozgłos. Z dużym prawdopodobieństwem tego gada nad Wisłą nigdy nie było, a wylinka została podrzucona dla żartu. Z lekkim rozbawieniem czytałem pojawiające się niemal codziennie relacje naocznych „świadków”, którzy widzieli, jak olbrzymi wąż zjada bobra, psa i w ogóle z dnia na dzień rośnie o kolejny metr długości. Oczywiście, raczej nigdy nie dowiemy się, czy pyton istniał, czy – do czego osobiście się skłaniam – był jedynie odpowiednikiem „Paskudy”, która przed laty „nawiedziła” Zalew Zegrzyński, ale z całą pewnością stał się on inspiracją dla wielu żartownisiów.

Jest też przypadek kolibra z Świnoujścia. Na jednej z facebookowym grup ktoś napisał, że został znaleziony w Świnoujściu przy porcie…

– Dokładnie – ten ptak doskonale wpisuje się w ten schemat. Tutaj dla urealnienia historii zostało wykorzystane zdjęcie wykonane w Ameryce. Z tego, co wiem, kilka lat temu na jednym ze statków dokujących w jednym z krajów Skandynawii faktycznie stwierdzono kolibra tyle tylko, że biedak tej „podróży na gapę” nie przeżył.

Takie wprowadzenie w błąd jest nie tylko naganne, ale także niezgodne z prawem. Zgodnie z kodeksem wykroczeń: „Kto, chcąc wywołać niepotrzebną czynność, fałszywą informacją lub w inny sposób wprowadza w błąd instytucję użyteczności publicznej albo organ ochrony bezpieczeństwa, porządku publicznego lub zdrowia, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny do 1.500 złotych. Jeżeli wykroczenie spowodowało niepotrzebną czynność, można orzec nawiązkę do wysokości 1.000 złotych.” Żartownisiów to jednak nie powstrzymuje?

– Większość tego typu wygłupów robią osoby niezdające sobie sprawy z konsekwencji. Jak widać było na przykładzie pytona spod Warszawy, ilość zaangażowanych służb, a przez to ilość zmarnowanych publicznych funduszy były ogromne. Jeśli udałoby się odnaleźć sprawców i pociągnąć ich do odpowiedzialności, mogłoby to być przykładem dla przyszłych żartownisiów, że humor też powinien mieć smak!

Rozmawiała Anna Krzesińska

Inne wywiady znajdziesz TUTAJ.