To nie ja byłam Ewą, bo moje imię Gaja – czyli Eurowizja 2025

W tym tygodniu rozpoczyna się 69. Konkurs Piosenki Eurowizji. Tegoroczna edycja odbędzie się w Bazylei za sprawą wygranej Nemo w Malmö. Pierwsze emocje czekają na nas już we wtorek, kiedy to odbędzie się pierwszy półfinał. Jest to o tyle ważne z naszego punktu widzenia, ponieważ to właśnie w nim wystąpi Justyna Steczkowska z piosenką „Gaja”. Jaka to może być Eurowizja i jakie szanse na reprezentanta Polski o tym w dalszej części tekstu.

Eurowizja wraca do Szwajcarii… i nie tylko ona?

Po 36. latach Eurowizja wraca do Szwajcarii, wszystko za sprawą Nemo, które wygrało Eurowizję w dzięki piosence „The Code”. Ostatecznie sam koncert odbędzie się z Bazylei na St. Jakobshalle. Znajduje się ona w pobliżu stadionu, na którym swoje mecze rozgrywa FC Basel. Sama hala jest dosyć mała, ponieważ może pomieścić ona zaledwie 12,4 tysiąca widzów. Dla porównania Malmo Arena, która gościła Eurowizję w zeszłym roku mogła pomieścić 15,5 tysiąca osób. Podobną pojemność miała Pala Alpitour w Turynie w 2022 roku, natomiast Liverpool Arena z 2023 roku mogła pomieścić 11 tysięcy widzów.

Tegoroczny konkurs to będzie trzeci raz, kiedy Eurowizja odbędzie się w Szwajcarii. Gospodarze tej edycji chwalą się, że w końcu po wielu latach konkurs powraca do domu. Jest to spowodowane tym, że pierwsza Eurowizja odbyła się w 1956właśnie w Szwajcarii, a konkretniej w Lugano. Na kolejną edycję w swoim kraju Helweci musieli czekać aż do 1989 roku, kiedy to rok wcześniej Eurowizję wygrała, będąca wtedy na samym początku swojej wielkiej kariery Celine Dion. Od tamtej pory minęło 36 lat i najważniejszy konkurs muzyczny w Europie ponownie trafił do tego alpejskiego kraju.

Powracając jeszcze do kwestii Celine Dion. Rok temu fani konkursu ostrzyli sobie zęby na potencjalne wystąpienie grupy ABBA, kiedy to w Malmo były obchody 50-leciawygrania Eurowizji przez ten zespół, który stał się światową ikoną muzyki. Ostatecznie do czegoś takiego nie doszło, a skończyło się jedynie na wspomnieniu o tym fakcie podczas występów w ramach tzw. „interval act” i zaśpiewaniu przez artystów piosenki „Waterloo”. Teraz podobne nadzieje mają fani, co do występu Celine Dion. Problemem jednak jest stan zdrowia wokalistki, która od lat cierpi na zespół sztywnego człowieka, który znany jest także jako zespół Moerscha-Woltmanna. Choroba ta jest rzadka i nieuleczalna, a objawia się postępującą sztywnością mięśni oraz silnymi oraz bolesnymi skurczami, które uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. Ze względu na tę chorobę, wielu z fanów pogodziło się z myślą, że kanadyjskiej wokalistki może zabraknąć w Bazylei. Pierwsze nadzieje zostały wlane podczas zeszłorocznych Igrzysk Olimpijskich, gdzie artystka wystąpiła i zaśpiewała publicznie pierwszy raz od ponad 4 lat, kiedy to właśnie zdiagnozowano tę chorobę. To sprawiło, że ożywiły się dyskusje o potencjalnym występie podczas Eurowizji. Nieoficjalnie się mówi, że artystka jest w kontakcie z organizatorami, a nawet jest przewidziany jej występ podczas jednego z koncertów (najprawdopodobniej w finale). Ze względy na stan zdrowia artystka ma mieć zapewnienie, że w każdej chwili będzie mogła zrezygnować z występu, a organizatorzy są przygotowani na taką możliwość. Mówi się także, że jeżeli stan zdrowia nie pozwoli na występ, to może pojawić się w formie wideo-połączenia, lub nagranego wcześniej filmu z pozdrowieniami. Pozostaje trzymać kciuki, żeby zdrowie na tyle pozwoliło, aby udało się wystąpić Kanadyjce na scenie konkursu, gdzie stawiała pierwsze kroki w swojej absolutnie fantastycznej światowej karierze.

Polityka nadal w tle, czyli Izrael i Gruzja wystąpią w Bazylei

​Powszechnie wiadomo, że Eurowizja jest konkursem, w którym czy chcemy czy nie, polityka odgrywa bardzo dużą rolę. Już w poprzednim roku przy występnie reprezentantki Izraela było bardzo dużo kontrowersji, która wystąpiła z piosenką z przekazem o pokoju, podczas gdy spadały bomby na strefę Gazy. Z tego też powodu wielu fanów i nie tylko domagało się wyrzucenia ze stawki tego kraju, argumentując to m.in. tym, że skoro Rosji nie ma na Eurowizji, odkąd wybuchła pełnoskalowa wojna na Ukrainie, to tak samo nie powinno być Izraela. Ostatecznie reprezentantka tego kraju wystąpiła, chociaż nie obyło się bez kontrowersji oraz nieprzyjemnych zdarzeń w związku z zachowaniem osób z delegacji z Izraela, która prowokowała niemal każdą delegację nagrywając ich bez zezwolenia, a w szczególności prowokowała tych, którzy wcześniej już w jakiś sposób odnosili się mniej przychylnie wobec nich. W wyniku takich działań został zdyskwalifikowany Joost Klein, czyli reprezentant Holandii, który miał uderzyć jedną z kamerzystek. W tej sprawie od razu wszczęto postępowanie, jednak kilka tygodni po koncercie śledztwo zostało umorzone, z powodu braku dowodów na winę Joosta, jednak jeden z faworytów do zajęcia wysokiego miejsca w finale został wyeliminowany przez ekipę z Izraela. Dziwić może zachowanie Europejskiej Unii Nadawców, która niby sama miała dokonać analizy tego, co się wydarzyło podczas konkursu w Malmo, jednak ostatecznie żadne większe zmiany nie zaszły.

​Chociaż nie, zmiany pewne zaszły, jednak od początku. Po drugim półfinale Szymon Stellmaszyk, który od kilkunastu lat jest dziennikarzem bardzo blisko związanym z Eurowizją, a który prowadzi stronę na Facebooku „Let’s talk about ESC” zadał pytanie reprezentantce Izraela, która podczas tamtego półfinału przeszła dalej, o to czy zastanawiała się, że swoim udziałem na Eurowizji naraża na niebezpieczeństwo innych uczestników konkursu, nie tylko artystów, ale także i publiczność. To pytanie było szeroko komentowane wśród osób związanych z Eurowizją, jednak było bardzo zasadne, ponieważ wokół miejsc, gdzie odbywały się konkursy, gdzie zostało ulokowane tzw. miasteczko eurowizyjne trwały ogromne protesty propalestyńskie, które stanowczo sprzeciwiały się udziałowi Izraela w konkursie, a także których uczestnicy oskarżali władze EBU o wspieranie masowych mordów na ludności palestyńskiej. Na mieście było bardzo dużo policji. W porównaniu do poprzednich lat, niespotykanie dużo. Mimo tego, że było to bardzo zasadne pytanie, to było zbyt kontrowersyjne i dociekające prawdy. Z tego powodu EBU zdecydowało się, że po półfinałach nie będzie konferencji prasowej z artystami, którzy awansowali do finału, a Szymon Stellmaszyk pierwszy raz od blisko 20 lat nie dostał akredytacji na konkurs. Aktualnie znajduje się on w Bazylei, jednak wiedząc o problemach z akredytacją został włączony do polskiej delegacji.

​Czy w tym roku będzie powtórka z rozrywki? Ciężko powiedzieć, ale część osób psychicznie chyba szykuje się na taką ewentualność. Tym bardziej, że ponownie Izrael chce grać na emocjach i poprzez Eurowizję ocieplać swój wizerunek. W tym celu zorganizowano preselekcje, w których artystów oraz piosenki oceniało jury. Ostatecznie do Bazylei z Izraela poleciała Yuval Raphael. Yuval Raphael jest jedną z niewielu osób, które były na festiwalu muzycznym w październiku 2023 roku, a które przetrwały atak bojowników Hamasu. Sam atak na festiwal był przyczynkiem do rozpoczęcia zmasowanych ataków Izraela na Strefę Gazy. Piosenka, którą zaśpiewa „New Day Will Rise” (współtworzyła ją Keren Peles, jedna z czołowych członkiń delegacji Izraela na Eurowizji 2024 roku) jest powerballadą, która opowiada o odrodzeniu i wierze w lepszą przyszłość, a sama piosenka ma inspirować do pokonywania wszelakich trudności. Czy można doszukiwać się tutaj wykorzystania historii artystki do ocieplania wizerunku Izraela i do wpisywania się w propagandę polityczną tego państwa? Ocenę pozostawiam Wam.

​Udział Izraela nadal budzi bardzo duże emocje. Dość powiedzieć, że na kilka dni przed konkursem został opublikowany kolejny list i petycja, która wzywa EBU do rozważenia zawieszenia Izraela w konkursie. W tym wypadku jednak nie podpisali jej zwykli fani Eurowizji, a około 70 byłych uczestników konkursu (wykonawców, muzyków, kompozytorów itd.). Wśród osób, które podpisały się pod tym listem znalazł się np. Salvador Sobral z Portugalii (wygrał Eurowizję w 2018 roku), Charlie McGettigan z Irlandii (wygrał Eurowizję w 1994 roku w duecie z Paulem Harringtonem), a także Hadise z Turcji, Dadi Freyr z Islandii, członkowie islandzkiej grupt Hatari (podczas Eurowizji w Tel-Avivie w green roomie po swoim występie siedzieli z szalikami i flagami Palestyny), La Zarra oraz Jessy Matador z Francji czy Mae Muller z Wielkiej Brytanii. Czy taka petycja przyniesie skutki w kolejnych latach. Wydaje mi się, że nie. W szczególności, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że jednym z głównych sponsorów Eurowizji jest firma MoroccanOil. Wbrew pozorom i tego co mówi nazwa, jest to firma pochodząca z… Izraela.

​Wracając jeszcze do kwestii zmian, to w tym roku zarówno artyści, jak i widownia na miejscu może mieć przy sobie jedynie flagi państw, które biorą udział w Eurowizji. W ten sposób chcą uniknąć tego, że w transmisji będą pojawiać się flagi Palestyny. Oczywiście takie ograniczenia oznacza także, że nie będzie można wnosić flagi LGBT i innych tego typu, a np. artyści nie będą mogli mieć ze sobą flag państw z których pochodzą, jeżeli te państwa nie biorą udziału w konkursie. Z tego powodu Sissal, która reprezentuje Danię nie będzie mogła wnieść flagi Wysp Owczych, czyli autonomicznego kraju, które jest ściśle powiązane z Danią i gdzie wychowywała sią artystka. Niemcy będzie reprezentować rodzeństwo (Abor i Tynna), których rodzice są imigrantami z Węgier, natomiast Austrię będzie reprezentować JJ, który ma korzenie filipińskie. Jedynie pokrzywdzeni nie będą członkowie grupy KAJ, którzy pochodzą z Finlandii, ale reprezentują Szwecję. O nich jednak będzie więcej trochę później.

​To jednak nie jedyne związki polityczne w tym roku. W tym kontekście trzeba też wspomnieć o reprezentantce Gruzji. Mariam Shengelia została wybrana wewnętrznie przez gruzińskiego nadawcę. Fani konkursu oraz część opinii publicznej w kraju twierdzi, że nadawca nie kierował się tym, jaka piosenka będzie najlepsza na konkurs, z tych o których się mówiło, że zostały zgłoszone do nadawcy, a tym, że artystka jest zwolenniczką obecnie rządzącej w Gruzji prorosyjskiej partii Gruzińskie Marzenie. Sama artystka odcina się od politycznych oskarżeń, jednak fani konkursu wypominają jej fakt, że chociaż początkowo wspierała Ukrainę oraz krytykowała Rosję, to zaczęła pojawiać się na wydarzeniach organizowanych przez Gruzińskie Marzenie, a nawet wystąpiła w ich spocie wyborczym. Sama piosenka według bukmacherów ma niskie szanse na wejście do finału.

Eurowizja ma być bardziej family friendly

Wspomniałem wcześniej, że EBU przeprowadziło audyt dotyczący tego jak wyglądała Eurowizja w poprzednim roku i jak ma wyglądać w kolejnych latach. Jednym z tematów były występy Olliego Alexandra z Wielkiej Brytanii oraz Windows95mana z Finlandii. Występ pierwszego był bardzo mocno nacechowany seksualnie między artystą, a tancerzami (wszyscy mężczyźni). Drugi przez dużą część występu wyglądał tak, jakby był ubrany jedynie w koszulkę, a widok na krocze niby był zasłonięty, ale sugerujący, że chodzi bez majtek. Dopiero pod koniec założył spodenki, jednak były bardzo krótkie i wydaje się, że momentami faktycznie trochę za dużo wystawało.

Władze Eurowizji podjęły decyzję, że konkurs chce być bardziej family friendly, bardziej dla każdego, dlatego też w tym roku kilku artystów musiało przerabiać sobie piosenki, lub pomysły na inscenizację. Przykład pierwszy z brzegu reprezentantka Malty Miriana Conte. Maltanka została wybrana z piosenką „Serving Kant”. Cała inscenizacja jest dosyć mocno wulgarna, artystka występuje wraz z takimi dużymi piłkami, na których cały czas podskakuje góra/dół. Sam tekst też jest w całości po angielsku. Z tego powodu BBC zgłosiło protest do EBU, że nie mogą wyemitować tej piosenki przed 22, ze względu na wulgarny i nacechowany seksualnie tekst. Tak jak już wspomniałem oryginalna nazwa piosenki jest bardzo podobna do sformułowania „Serving cunt”, co należy tłumaczyć jako „Służąca ci*a”. Miriana tłumaczyła, że Kant w maltańskim oznacza śpiew i tytuł piosenki należy rozumieć jako „Serwująca/prezentująca śpiew”. Tłumaczenie jednak nie przekonało EBU i trzeba było zmieniać tekst piosenki i w tym momencie artystka śpiewa „Serving uhhh…” a widownia zgromadzona na St. Jakobshalle dośpiewa swoje. Tłumaczenie było skazane na porażkę, skoro tak jak wspomniałem cała piosenka jest po angielsku, a to jedno słowo to ma być po maltańsku. To jakby w tekst polskiej piosenki, śpiewanej całkowicie, lub niemal całkowicie po polsku, wpleść słowo „ku*wa”, a później tłumaczyć się, że przecież w niemieckim czy w językach kilku innych państw bardzo podobnie brzmiące słowo oznaczało zakręt czy zaokrąglony.

Zresztą nie tylko ona musiała zmieniać swój pomysł na występ. Nowe regulacje dotknęły także Erikę Vikman. Finka wykona piosenkę „Ich Komme”. Ona również jest bardzo mocno nacechowana seksualnie i dosyć wulgarnie. Sam tytuł można tłumaczyć za równo jako zwykłe „Przychodzę” z niemieckiego, jak również zwrot „Dochodzę” w kontekście metaforu orgazmu. W samej piosence też bardzo mocno akcentowana jest wolność do wyrażania własnych potrzeb oraz radości z doświadczenia przyjemności, zarówno tej fizycznej jak i psychicznej. Tak samo z przyjemności związanej z seksem, która nie powinna być zdaniem piosenki przedmiotem tabu. EBU postanowiło interweniować w sprawie stroju Eriki, który miał być lateksowy z wyciętym miejscem, gdzie mają być majtki oraz w gorsecie. Strój w połączeniu z ruchami scenicznymi i mocno seksualnej ekspresji powoduje, że władze Eurowizji uznały, że nie pasuje to do obecnej polityki EBU i musiała chociaż trochę ugrzecznić swój strój. Jak to wyjdzie? Przekonamy się w czwartek

Faworyt nie zawsze wygrywa, czyli o europejskich preselekcjach

​Sezon preselekcyjny obfitował w ogrom dyskwalifikacji oraz dogrowolnych wycofań się artystów. Nawet na naszym polskim poletku mieliśmy przykład w postaci Sary James, która początkowo zgłosiła się z piosenką „Psycho”, a następnie, kiedy nie pozwolono jej zmienić na „Tiny Heart” to postanowiła się wycofać z wyścigu o biletu do wyjazd do Bazylei. W innych krajach również bardzo wielu artystów się wycofywało z różnych powodów. W pewnym momencie praktycznie nie było tygodnia, żeby nie było informacji o tym, że ten czy tamten artysta wycofał się ze stawki preselekcyjnej. Na całość poszła jednak Mołdawia, która zgłosiła się do konkursu, rozpoczęła transmitowane przesłuchania do swoich preselekcji… po czym władze lokalnej telewizji publicznej stwierdziły, że poziom piosenek jest tak słaby, że wolą zapłacić karę za rezygnację z udziału z Eurowizji, niż wysłać reprezentanta do Bazylei. Część artystów próbowała jeszcze walczyć i negocjować, że mogą pojechać na Eurowizję, jeżeli znajdą sponsorów, którzy w całości pokryją koszty wyjazdu do Szwajcarii. Władze się jednak nie zgodziły i Mołdawii zabraknie w tym roku na konkursie.

​Ciekawą sytuację miała także Czarnogóra, która w preselekcjach wybrała zespół NeonoeN z piosenką „Clickbait”. Już po wybraniu piosenki okazało się jednak, że zespół wykonał ją podczas jednego festiwalu muzycznego w czerwcu 2023 roku. Regulamin tegorocznej Eurowizji wymagał, żeby zgłoszone premierowe piosenki były wydane nie wcześniej niż 1 września 2024 roku. Ze względu na naruszenie regulaminu konkursu NeonoeN został zdyskwafilikowany, a w ich miejsce pojedzie Nina Zizić z piosenką „Dobrodośli”.

​To, że jakiegoś artysty nie zobaczymy na tegorocznej Eurowizji, to nie zawsze była wina dyskwalifikacji czy rezygnacji, a zdarzały się przypadki, kiedy zdecydowany faworyt przegrywał w preselekcjach. Tak było z Mansem Zelmerlowem w Szwecji. Wokalista wygrał Eurowizję w 2015 roku z piosenką „Heroes”, a która do teraz jest odtwarzana chętnie w naszych stacjach radiowych. Do Melodifestivalem zgłosił się z piosenką „Revolution”, która stylistyką przypominała mocno piosenkę, z którą 10 lat temu wygrał Eurowizję. Praktycznie cały czas był głównym faworytem do wygrania całego Melodifestivalen i tak samo bukmacherzy typowali go jako tego, który może drugi raz wygrać całą Eurowizję (jako trzeci w historii po Johnnym Loganie oraz Loreen). Oprócz niego w stawce szwedzkich preselekcji byli także John Lundvik, który już reprezentował Szwecję w 2019. To jednak żaden z nich nie pojedzie. Ostatecznie na Eurowizję pojedzie grupa KAJ. Jest to grupa złożona z trzech wykonawców podchodzących z… Finlandii, ale którzy pochodzą z części kraju, która mówi po szwedzku. Kiedy została ujawniona stawka Melodifesivalen to grupa KAJ była… na ostatnim miejscu w rankingu bukmacherów, co do tego kto wygra preselekcje. Występ był jednak tak zapamiętywalny, tak inny niż typowo radiowa szwedzka produkcja, że chwyciło i ludzie pokochali tę piosenkę. Piosenkę, którą jak to Finowie, śpiewają o saunie. Co warte odnotowania, KAJ wykona utwór po szwedzku i jest to pierwsza piosenka ze Szwecji wykonywana w ojczystym języku od 1998 roku. Od tego czasu przez 26 lat kolejne piosenki szwedzkie były śpiewane po angielsku.

Co jeszcze ciekawego można posłuchać?

​Tegoroczna Eurowizja będzie rekordowa pod kątem liczby języków, w których zostaną wykonane piosenki. Łącznie podczas trzech koncertów usłyszymy 22 języki narodowe, gdzie do tej pory najwięcej to było 20. Jeszcze nigdy nie było tak dużo języków narodowym na Eurowizji, ponieważ w czasach, kiedy był wymóg śpiewania w języki narodowym, to po prostu aż tyle państw nie brało udziału w konkursie.

​Bardzo ciekawe z polskiego punktu widzenia jest to, że w trzech delegacjach z innych państw znajdą się także Polacy!Największy udział przy tworzeniu piosenki dla naszych rywali miał Robert Skowroński, który jest współautorem piosenki grupy KAJ. Skowroński od wielu lat mieszka w Sztokholmie i współprowadzi swoją wytwórnię muzyczną. Może być współautorem zwycięskiej piosenki, ponieważ ta propozycja nadal jest wysoko w przewidywaniach bukmacherów. Pan Skowroński nie jest jedynym przedstawicielem, ponieważ mamy jeszcze dwie osoby związane z Polską, a które będą tańczyć dla innych krajów. Wśród tancerzy Tommiego Casha z Estonii znajduje się Kajetan Januszkiewicz, a dla islandzkiego duetu Væb tańczy Aleksandra Getka-Zimoch.

​Sprawdźmy co ciekawego będzie można jeszcze posłuchać? Bardzo zadowolony ze swojego powrotu na Eurowizję w zeszłym roku po kilkudziesięciu latach przerwy jest Luksemburg. Tym razem do Bazylei została wysłana Laura Thorn z piosenką „La poupee monte le son”, która wykorzystując motyw lalki mówi o kobiecie, która odrzuca bycie kontrolowaną i manipulowana przez wszystkich o odzyskuje kontrolę nad własnym życiem oraz głosem. Sama piosenka jest również subtelnym ukłonem w stronę France Gall i jej piosenki z 1965 roku, kiedy to wygrała konkurs. Nawet w preselekcjach luksemburskich początek piosenki rozpoczynał się od przebitek z tamtego występu.

​Ciekawe połączenie zaproponowała Emmy z Irlandii, która w tanecznej, synth-popowej piosence śpiewa o… Łajce i jej losie, która została wysłana w kosmos przez radzieckich naukowców. „Laika Party” ma w taki lekki i przyjemny sposób zwracać uwagę i potępiać okrucieństwo wobec zwierząt, które były i są wykorzystywane w imie postępu technologicznego.

​Dużo w tym roku mamy piosenek bardzo tanecznych. Oprócz wyżej wspomnianych mamy piosenkę z Belgii Red Sebastiana, która jest żywcem wyjęta z klubów z muzyką techno. W dosyć podobnym stylu zrobiona jest piosenka z Cypru, którą wykonuje Theo Evan. Taneczna, ale w stylu bardziej przypominającym muzykę początku XXI wieku jest propozycja Danii od Sissal.

​Taneczną propozycję wysłała także Australia. Go-Jo na rozpoczęcie drugiego półfinału zaśpiewa swoją piosenkę „Milkshake Man”, która jest bardzo energiczna, electropopoa, humorystyczna, ale jednocześnie pełna dwuznaczności i podtekstów seksualnych. Typowe joke-entry, które wraz z Maltą oraz Finlandią wpisuje się w to, że tegoroczna edycja Eurowizji jest już 69.

​Jednym z faworytów, a jednocześnie również wysyłający piosenkę taneczną i z humorem jest Estonia. Tommy Cash jest postacią dosyć znaną w świecie eurowizyjnym, a i nawet części Polaków niezwiązanych z konkursem może być znany. Jako Estończyk jedzie z piosenką śpiewaną po angielsku i…włosku piosenką „Espresso Macchiato”. Piosenka wyśmiewa stereotypy o Włochach. Bohater piosenki „Tomaso” jest miłośnikiem kawy, beztroskiego życia, luksusu, a codzienność sprowadza do jedzenia spaghetti oraz latania prywatnym samolotem. Część Włochów uznała piosenkę za obraźliwą i pojawiły się nawet glosy sugerujące zakazanie tej piosenki, ale ostatecznie do czegoś takiego nie doszło.

​A teraz pytanie do trochę starszych czytelników. Czy pamiętacie może taki projekt muzyczny o nazwie Eiffel 65, której wielkim hitem lat 90-tych okazała się piosenka „I’m blue dabu dibu da”. Gabry Ponte czyli jeden z DJ’ów, który współtworzył ten projekt będzie w tym roku reprezentował San Marino. Historia jest jeszcze o tyle ciekawa, że piosenka,którą stworzył „Tutta L’Italia” była stworzona na potrzeby tegorocznej edycji Konkursu Włoskiej Piosenki w San Remo, ale utwór na tyle spodobał się widowni, że Ponte postanowił zgłosić się do sanmaryńskich preselekcji (które odbyły się po zakończeniu San Remo). Wygrał je w cuglach. Dzięki temu może się okazać czysto potencjalnie, że piosenka, która służyła jako dżingiel przy transmisjach do San Remo zajmie wyższą pozycję, niż reprezentant Włoch na Eurowizji, wyłoniony przez San Remo (ten konkurs wygrał Olly, ale postanowił, że nie pojedzie na Eurowizję i przez to jego miejsce zajął Lucio Corsi, czyli laureat drugiego miejsca).

​Piosenką, na którą zdecydowanie warto zwrócić uwagę, nawet ze względu na to, że również jest wymieniana w gronie potencjalnych zwycięzców jest propozycja z Austrii. JJ czyli Johannes Pietsch w takiej mocno operowej wersji śpiewa o nieodwzajemnionej miłości. Piosenka „Wasted Love” jak można się domyślić jest bardzo emocjonalna, ale ma w mały twist.

​Też trochę w tym stylu jest propozycja z Czech od Adonxsa, która jest również opowiada o związkach, rozstaniach i poszukiwaniach bezwarunkowej miłości. Nie mówi tu tylko o miłości w sensie psychicznym między dwojgiem ludzi, ale także o miłości między synem, a ojcem, którego nie miał w swoim dzieciństwie. Piosenka „Kiss Kiss Goodbye” jest o bezwarunkowej miłości czy akceptacji własnych niedoskonałości

​Kompletnie inne propozycje wysłały pozostałe dwa kraje bałtyckie. Litwę będzie reprezentować grupa Katarsis, którą stylistycznie można przyrównać trochę do naszego polskiego Happysad. Piosenka ”Tavo Akys” opowiada o bólu emocjonalnym spowodowanym pustymi oraz fałszywymi słowami, które pojawiają się w relacjach międzyludzkich, a także o potrzebie wzajemnego zrozumienia się. W zupełnie innym kierunku poszła Łotwa. Zespół Tautumeita w piosence „Bur man laimi” inspiruje się tradycyjnymi łotewskimi pieśniami ludowymi, a w formie magicznego zaklęcia, czaru prosi o szczęcie oraz pomyślność. Gdybym miał tutaj porównać z jakimś polskim zespołem, to trochę przypomina Tulię, tylko bez białego śpiewu, obecnego tamtej propozycji.

Jakie szanse ma Steczkowska?

​I teraz najważniejsze pytanie. Jak w tym wszystkim poradzi sobie Justyna Steczkowska, dla której występ we wtorkowym półfinale będzie powrotem na scenę eurowizyjną dokładnie co do dnia po 30 latach od jej występu w Dublinie w 1995 roku z piosenką „Sama”. Tym samym reprezentantka Polski przechodzi do historii konkursu, ponieważ żaden inny wykonawca nie powrócił na Eurowizję po tak długiej przerwie. Fani bardzo pozytywnie oceniają polską tegoroczną propozycję. W aplikacji „My Eurovision Scoreboard” Polska jest na 9. Miejscu wśród najwyżej ocenianych piosenek z tegorocznej Eurowizji. Jeżeli zaś ograniczymy się jednie do piosenek z pierwszego półfinału, to tutaj Justyna Steczkowska jest na czwartym miejscu.

​Bukmacherzy nie są aż tak optymistyczni. Jeżeli chodzi o szanse na wygrana, to Polska znajduje się na 21. miejscu w zestawieniu bukmacherów (poniżej 1% szans na wygraną). W zestawieniu szans na zajęcie miejsca w TOP10 to znajdujemy się na 19 miejscu z 17% szans. Szanse na awans do finału są oceniane na 83%, więc już jakaś wielka tragedia musiałaby się wydarzyć, żeby Polska nie awansowała do finału.

​Przed nami kolejny finał Eurowizji i wielkie emocje. Z informacji, które docierają do nas z Bazylei występ ma być bardzo spektakularny i ma bardzo wiele dziać się na scenie. Czy to wystarczy, aby w końcu po 9 latach Polska znalazła się w TOP10 całego konkursu. Przekonamy się w nocy z soboty na niedzielę. A my zachęcamy Polaków będących poza granicami kraju do wysyłania SMS’ów na reprezentantkę Polski, aby pomóc jej zająć jak najlepszy wynik, bo w końcu nie mamy czego się obawiać. Mamy głos, mamy występ. Justyna Steczkowska to jest cały pakiet, który dowozimy w tym roku na Eurowizję. Fot. Michał Szumański

ZOBACZ TAKŻE:

Polska podczas preselekcji okazała miłość Steczkowskiej. Wielki powrót na Eurowizję po 30 latach!