Eurowizja 2021. Rafał Brzozowski głównym winowajcą porażki? Nie do końca! (komentarz)

Trwa 65. Konkurs Piosenki Eurowizja 2021. Poznaliśmy już wszystkie państwa, które wezmą udział w sobotnim finale. Niestety, w tym gronie nie znalazła się Polska, a Rafał Brzozowski odpadł już w półfinale. Po koncercie spadła ogromna fala krytyki na naszego reprezentanta, jeszcze większa niż ta, której byliśmy świadkami po ogłoszeniu, że to prezenter „Jaka To Melodia” czy „Koła Fortuny” pojedzie do Rotterdamu. Jednak czy aby na pewno jest ona do końca słuszna?

Wybór Brzozowskiego na reprezentanta Polski na Eurowizję od początku budził ogromne kontrowersje. Odkąd pojawiły się pierwsze plotki, że wystąpi on w konkursie pojawiły się głosy niezadowolenia. A to, że nie ma głosu i nie potrafi śpiewać, a to że dlaczego to był wybór wewnętrzny, a nie preselekcje, bo przecież to wybór polityczny. Można się zgodzić z takim postawieniem sprawy, acz też nie do końca. Polska nie jest pierwszym i na pewno nie ostatnim krajem, który wolał wybrać wewnętrznie reprezentanta na konkurs, niż przeprowadzać całe preselekcje. Nawet podczas trwającej Eurowizji są kraje, które również zdecydowały się na wyłonienie reprezentanta w ten sposób.

Sam wybór wewnętrzny nie jest złym pomysłem, a i sami mamy w tym pewne sukcesy. Edyta Górniak w 1994 roku została wybrana wewnętrznie przez komisje i zajęła 2.  miejsce. W 1998 roku była Anna Maria Jopek i jej propozycja została sklasyfikowana na 11. lokacie. Z nowszej historii to w 2014 roku TVP ogłosiło, że do Kopenhagi pojedzie Donatan z Cleo, a ostatecznie zajęli 15. miejsce (z czego 8. w televotingu) i awansując pierwszy raz do finału po 6 latach przerwy. Prawda jest taka, że zawsze znajda się przeciwnicy i zwolennicy takiego systemu, jednak to do nadawcy publicznego należy ostateczny wybór sposobu wyłonienia reprezentanta do konkursu i nam nic do tego.

TVP w tym roku wybrało swojego człowieka czyli Rafała Brzozowskiego i to dobrze i złe jednocześnie. Dobrze czy nawet bardziej, że zrozumiałym jest fakt, że nadawca przede wszystkim promuje artystów z którymi jest w dobrej komitywie i wcześniej tez się tak zdarzało w naszej eurowizyjnej historii. A źle… bo to nie była piosenka pod niego.

Brzozowski, niestety, nie ma odpowiedniego głosu do tego typu konkursu. Na płycie czy podczas własnego koncertu można użyć jakiś wspomagaczy, aby głos był lepszy. Tutaj niestety nie można było czegoś takiego zastosować, a jedynymi „wspomagaczami” był nagrany wcześniej chórek (Eurowizja pierwszy raz się na coś takiego zdecydowała z powodu pandemii, wzorując się na szwedzkich Melodifestivalen czyli tamtejszych preselekcji) oraz młody wokalista, Paweł Skiba, którego można było dostrzec z tylu w lewym rogu sceny w Rotterdamie.

Wybierając Brzozowskiego do tego koncertu TVP wsadziła swojego przedstawiciela na minę, która nie miała prawa zadziałać. Dlatego też chociaż owszem można zarzucać Rafałowi zbyt dużą pewność siebie, ociekającą niemal momentami o butę, to nie on jest winowajcą, a TVP, że zdecydowała się na taki wybór. W tym wypadku to trochę tak w piłce nożnej, kiedy polski zespół startuje w eliminacjach do europejskich pucharów. Jakby któryś z nich zachowywał się, jakby dostał się conajmniej do Ligi Mistrzów, a odpadł w 1 czy 2 rundzie eliminacji to poziom zażenowania jest dosyć podobny. Mimo wszystko trzeba oddać, że Brzozowski dał z siebie wszystko, staging i cały występ był całkiem ok, a że potencjał wokalny był mały to jest już inna kwestia.

Zdecydowano się także, aby utwór był utrzymany w klimacie lat 80-tych, taki znaleziono u szwedzkich kompozytorów, od których kupiono piosenkę. Miał to być jeden z największych atutów polskiej prezentacji. Niestety problemem jest, że kilka innych państw również zdecydowało się na elementy lat 80-tych w swoich hitach. Były to Australia, Dania i Islandia. Efekt? Jedynie Islandczyków zobaczymy w sobotnim finale, jednak tak jak w przypadku półfinału, będzie to występ z odtworzenia z drugiej próby, ponieważ dwóch członków ekipy występującej otrzymało pozytywne wyniki na COVID19. Pozostałe kraje zakończyły już swój udział w konkursie.

Teraz pozostaje tylko liczyć, że ktoś na Woronicza 17 wyciągnie jednak wnioski i niezależnie od tego, czy za rok (jeżeli będzie decyzja o ponownym wzięciu udziału w przedsięwzięciu) wybierzemy reprezentanta w eliminacjach, czy będzie to wybór wewnętrzny, to będzie to dużo bardziej przemyślana decyzja. Mamy w końcu wielu uzdolnionych wykonawców i wykonawczynie, którzy mogą reprezentować nas w Konkursie Piosenki Eurowizji jak np. sanah, Alicja Szemplińska, która już miała nas reprezentować w 2020 roku, ale przez pandemie odwołano konkurs, czy ktoś inny.

Michał Szumański

ZOBACZ TAKŻE:

Kicz, kontrowersje i muzyka, czyli czas na Eurowizję 2019

fot. ma charakter poglądowy