Cechy osobowości mają związek z naszą postawą wobec koronawirusa

Postawy ludzi i reakcje na obostrzenia, nałożone w czasie pandemii, zbadali badacze z Brazylii, kraju bardzo mocno dotkniętego przez koronawirusa SARS-CoV-2. „Okazało się, że stosowanie się do zaleceń stanowi większe wyzwanie dla osób z wysokim poziomem wrogości, nieufnych, ze skłonnością do podejmowania ryzyka i impulsywnością. Te osoby były mniej empatyczne wobec innych i miały większą tendencję do negowania nałożonych obostrzeń sanitarno-epidemiologicznych” – mówi w wywiadzie dla „Pulsu Medycyny” dr n. med. Sławomir Murawiec, specjalista psychiatra, członek Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.

 Za nami ponad pół roku obecności koronawirusa SARS CoV-2 w naszym życiu. W początkowym okresie Polacy zareagowali na nałożone ograniczenia z dużą dyscypliną, przestrzegano obostrzeń sanitarno-epidemiologicznych. Dziś obserwujemy pewne rozluźnienie: negowany jest sens noszenia maseczek, pojawiają się różne teorie spiskowe podważające sens ogłoszenia pandemii. Jakie mechanizmy psychologiczne stoją za tak skrajnymi postawami w reakcji na to, co się dzieje?

Na początku decydujący był element szybko narastającego zaskoczenia i dezorientacji. Informacje wzbudzające poczucie zagrożenia napływały bardzo szerokim strumieniem, a kolejne restrykcje były ogłaszane bardzo szybko. Zaostrzane wręcz z dnia na dzień. Z mediów płynął intensywny przekaz w zasadzie tylko na jeden temat, czyli COVID-19. W obliczu lawinowo pojawiających się informacji duża część społeczeństwa zareagowała bardzo silnym lękiem. Co ważne – ta sytuacja była na tyle nowa i niezwykła, że nie dysponowaliśmy wszyscy wcześniejszymi schematami: co myśleć i jak się zachować w czasie pandemii. Do tej pory żyliśmy w przekonaniu, że pandemie mogą się zdarzyć, ale gdzieś daleko. Może w Azji, ale nie u nas. Trzeba było zmierzyć się z trudnościami poznawczymi i tak naprawdę nie było wiadomo, co robić. W takich okolicznościach, jeśli pojawiają się wskazówki, zalecenia, a nawet nakazy, to wypełniają tę lukę. Zaspakajają potrzebę odnalezienia się w zaskakującej sytuacji. Mogą dawać nawet pewną ulgę w zakresie poznawczym, bo wiemy w końcu, jak się zachowywać i co myśleć. Restrykcje przyjęto więc niejako z automatu. Gdy człowiek nie wie, co robić, poddaje się wytycznym władz lub innych autorytetów.

Sytuacja była tak niezwykła, że wiele osób zareagowało lękiem, a chwilami nawet paniką albo paraliżem jakichkolwiek aktywności.

To prawda. Część osób nie wychodziła z domu, nie przyjmowała paczek i listów, unikała jakiegokolwiek kontaktu z innymi ludźmi. Słyszałem relacje pacjentów reagujących lękiem na widok drugiego człowieka, który pojawiał się gdzieś daleko. To napięcie i lęk przed zakażeniem były tak silne, że napotykałem także osoby, które zareagowały w sposób paradoksalny: „Jeżeli mam się zarazić, to teraz. Żeby mieć ten najgorszy stres za sobą, niech to już się stanie”.

Dziś jesteśmy już w innym miejscu, zmieniły się też reakcje społeczne. Słychać głosy negujące sytuację, sens ogłoszonych restrykcji itd. To skrajny mechanizm obronny, który jedna z moich pacjentek na własne potrzeby określiła jako „wygumkowanie czegoś z głowy”. To, co „wygumkowane”, znika w głowie tej osoby, choć obiektywnie nadal istnieje. To mechanizm zaprzeczenia, który polega na tym, że w psychice osoby, która go używa, niechciany fakt albo sytuacja przestaje istnieć. To nie jest tak, że przestajemy o tym myśleć. To jest raczej tak, jakby coś „zniknęło”, choć obiektywnie istnieje. Mechanizm zaprzeczenia może być tak silny, że osoba go doświadczająca zaprzecza pewnym faktom, rzeczywistości. Można tu przywołać pewne przykłady z naszej praktyki lekarskiej, które mogą pozwolić ten mechanizm zrozumieć. Z takimi postawami spotykają się m.in. onkolodzy, których pacjenci nie uznają za rzeczywistą diagnozę choroby nowotworowej. Takie osoby mogą mówić: „To nieprawda, to się nie zdarzyło”. Mechanizm zaprzeczania jest często udziałem także osób uzależnionych, które nie chcą przyznać się do nałogu. Te osoby mówią: „Ja absolutnie nie jestem uzależniony”.

Drugi mechanizm jest już łagodniejszy i bardziej adaptacyjny. To mechanizm racjonalizacji. Uznaje rzeczywistość, pozwala ją zaakceptować i żyć normalnie nawet w trudnych i niepewnych czasach. Różni się tym, że uznajemy fakt pandemii za rzeczywisty, ale jakoś go sobie w głowie obudowujemy tłumaczeniami, z których wynika, że sytuacja nie jest tak groźna dla nas, jak dla innych. To oczywiście broni psychiki i uspokaja.

Co takiego sprawia, że u jednych zadziała mechanizmu zaprzeczenia, a inni będą racjonalizować i dostosowywać się do sytuacji?

To sprawa bardzo indywidualna. Trzeba pamiętać, że tylko pozornie budujemy nasze przekonania na podstawie faktów i informacji. Aktualne przekonania na temat pandemii są wynikiem wcześniejszych sposobów myślenia, utrwalonych wzorców i schematów, jakimi się posługujemy w poznawaniu świata, a także emocji. Znaczenie mają więc m.in. nasze wcześniejsze uprzedzenia, przekonania, poglądy religijne, stosunek do nauki i autorytetów. A także nasza osobowość. Postawy ludzi i reakcje na obostrzenia nałożone w czasie pandemii zbadali badacze z Brazylii, kraju bardzo mocno dotkniętego przez koronawirusa. Badanie, które opublikował Fabiano Koich Miguel i współpracownicy w czasopiśmie „Personality and Individual Differences”, objęło grupę 1578 Brazylijczyków w wieku od 18 do 73 lat. Badacze patrzyli na zjawisko niestosowania się do zaleceń epidemiologicznych właśnie w kontekście cech osobowości i zdolności do empatii. Okazało się, że tak jak przypuszczali, stosowanie się do zaleceń „stanowi większe wyzwanie” dla osób o cechach z kręgu osobowości antysocjalnej/dyssocjalnej. A więc z wysokim poziomem wrogości, nieufności, skłonnością do manipulacji, nieprzejmowania się emocjami innych osób, skłonnością do podejmowania ryzyka i impulsywnością. Te osoby były mniej empatyczne wobec innych i miały większą tendencję do negowania nałożonych obostrzeń sanitarno-epidemiologicznych. Publikacja ta odbiła się dużym echem w mediach na całym świecie. Myślę, ze trafnie wskazuje ona na istniejący problem związku cech osobowości z postawą społeczną lub antyspołeczną. Jednak to tylko jeden z aspektów zjawiska, o których tu mówimy.

Wracając na nasze rodzime podwórko – wydaje się, że u źródeł postaw negujących sens obostrzeń leży także wieloletnie podważanie zaufania społecznego do autorytetów, także lekarzy. Nie trzeba mieć cech antyspołecznych, aby nie ufać zaleceniom sanitarnym. Wystarczy, jeśli wcześniej zostały w społeczeństwie zaszczepione pewne postawy. W odniesieniu do społeczeństwa amerykańskiego pisze o tym profesor Adrian Bardon z Wake Forest University. Przywołuje słowa Anthony’ego Fauciego, głównego eksperta administracji amerykańskiej od COVID-19, który oskarżył Amerykanów o antynaukowe spaczenie myślenia. Bardona dziwi to zaskoczenie naukowca, skoro od lat narastają antynaukowe trendy i sposoby myślenia o rzeczywistości. W odniesieniu do naszej, ale dość analogicznej rzeczywistości – jeżeli całymi latami w przestrzeni publicznej pojawiają się komunikaty podważające zaufanie do lekarzy, do nauki, mówiące o pseudoelitach, o naukowcach, którzy niby są mądrzy, ale tak naprawdę są głupi i nic nie wiedzą, tylko udają, to buduje się podwaliny pewnej ogólnej postawy. Jeśli stwierdzane naukowo fakty (wiemy, że mogą być niepełne lub niejednoznaczne, bo nauka to proces dochodzenia do wiedzy) są przeciwstawiane osobom prezentującym swoje własne prywatne przekonania, ale przebrane w otoczkę prawdziwej mądrości i jednocześnie krytycyzmu wobec nauki, to w sytuacji kryzysowej trudno o zaufanie.

Druga ważna rzecz: spójność. To niesłychanie ważne, by przekazywane społeczeństwu komunikaty na temat strategii walki z koronawirusem były spójne.

Tymczasem raz mówiono, że maseczki nie są potrzebne, później wprowadzono obowiązek ich noszenia. Było mniej przypadków zakażeń, to zakazywano wstępu do lasów. Był wzrost zachorowań, dzieci wróciły do szkół…

No właśnie. To jest niespójne i powoduje dysonans poznawczy. Z dysonansem nie sposób żyć, trzeba go jakoś rozwiązać. Każdy człowiek w takiej sytuacji zaczyna się zastanawiać, co jest prawdą i czego powinien się trzymać. Nikt też nie chce wyjść na łatwowiernego, takiego kto uwierzył w nieprawdziwe przekazy. Wiele osób tworzy więc własne koncepcje, często w oparciu o kody myślowe dostępne wśród znajomych, w najbliższym otoczeniu, któremu ufa. W tym kontekście ważne jest też to, że żyjemy w bańkach informacyjnych. Przekonania i sposoby analizowania rzeczywistości w mojej bańce mogą się dramatycznie różnić od przekonań osób w innym środowisku, korzystających z innych mediów i wyznających inne wartości. Podsumowując, informacje powinny być przekazywane w sposób spójny, bo inaczej traci się zdolność wiarygodnego przekazu.

Jak doświadczenie pandemii wpłynęło na kondycję psychiczną Polaków?

Są już prace na ten temat. Z badań wychodziło, że u osób, które miały skłonność do nadużywania alkoholu, w czasie pandemii problem się nasilił. Z drugiej strony młodzież piła mniej, gdyż przestała się spotykać i było mniej okazji. Mówił o tym w wywiadzie na łamach „Pulsu Medycyny” profesor Jan Chodkiewicz. Zaobserwowano także narastanie objawów depresyjnych, lękowych w reakcji na sytuację. Dziś coraz częściej spotykamy w swej pracy pacjentów z pełnoobrazową depresją, która jest następstwem np. utraty pracy.

Zakażenie koronawirusem może być przyczyną wystąpienia syndromu stresu pourazowego?

To sprawa bardzo indywidualna. Możemy takiej reakcji spodziewać się u osób, które doświadczyły choroby bezpośrednio albo zakażenie miało miejsce w ich otoczeniu. Bywa i tak, że ktoś nie zachorował, ale tak mocno przeżył obecną sytuację, że jest straumatyzowany. To będzie zleżało w dużej mierze od nadanego chorobie znaczenia. Gdy ktoś mówi „zwyciężyłem”, to jest to doświadczenie, które może go paradoksalnie wzmocnić. Znam takich pacjentów. Jeden z nich powiedział mi wczoraj: „Zakaziłem się, umarłem, umarliśmy wraz z rodziną, to wszystko było w głowie, a teraz mogę żyć, cieszę się życiem.” Nie miał żadnej styczności z wirusem SARS-CoV-2, jednak tak silnie przeżył te informacje medialne, o których mówiliśmy na początku naszej rozmowy. Jeżeli jednak ktoś uzna, że „otarł się o śmierć” i na tym się zatrzyma, to predysponuje to do wystąpienia zespołu stresu pourazowego. Trzeba też pamiętać, że istotnie zagrożoną grupą są wszyscy, którzy zajmowali i zajmują się chorymi. Ze wszystkich badań wynika, że nawet rzetelna wiedza medyczna nie chroni przed doznaniem głębokich skutków takiej sytuacji, a nawet bardziej uwrażliwia. Natomiast to co może chronić nas wszystkich, to pewne przekonanie, że działamy dla wspólnego dobra, altruizm.

Rozmawiała Ewa Kurzyńska/źródło biuro prasowe Puls Medycyny. Fot. główna ma charakter poglądowy.