Dobra grzybowa passa trwa (zdjęcia)

Nie kluczę po krzakach, nie zaglądam pod gałęzie świerków, żeby wypatrzeć prawdziwka czy podgrzybka. Uważam, że jeśli grzyb chce się ukryć, to ma do tego prawo. Oczywiście, takie zachowanie nie ma to racjonalnego uzasadnienia, bo to co widzimy na ziemi i nazywamy grzybem jest tylko jego owocnikiem, którego zebranie nie wyrządza szkody właściwemu grzybowi, rozprzestrzeniającemu się w ziemi.

Lubię las, chodzić po leśnych ścieżkach, obserwować drzewa, trawy, mchy, jagody i wrzosy. Słuchać stukania dzięcioła, krzyku sójki, świergotu rudzika. I oczywiście lubię zbierać grzyby.

Jak większość Polaków jestem grzybowym konserwatystą i zbieram te grzyby, których rozpoznawania nauczyli mnie rodzice, ale ciekawią mnie wszystkie grzyby, te jadalne i niejadalne. Szczególnie cieszę się gdy zobaczę rzadki okaz, który jest pod ochroną albo rośnie w dziwnym miejscu, ma niespotykany kształt lub kolor. Zbierałam grzyby w górach, w nadmorskich lasach, na Mazowszu i na Mazurach. I właśnie mazurskie lasy, a szczególnie mała wieś Niedźwiedzi Róg w Puszczy Piskiej na brzegu jeziora Śniardwy jest dla mnie najlepszym miejscem wrześniowego grzybowego relaksu.

Właśnie przede wszystkim wypoczynku, bo w podejściu do grzybobrania różnię się od grzybiarza – maniaka. Zrywa się on lub ona o piątej rano, aby wyprzedzić innych w lesie, potrafi jednego dnia napełnić kilka koszyków, bierze wszystkie grzyby, od maluchów, które dopiero wychodzą z ziemi do wielkich grzybowych kapci. A na koniec do późnej nocy czyści, kroi, gotuje i suszy. Potem ledwo żywy lub żywa idzie spać na parę godzin, aby rano zacząć proceder od początku.

Tylko po leśnych duktach

Przede wszystkim warto pojechać do lasu na dłużej, nie tylko na weekend, aby wyzwolić się z pośpiechu i w pełni odprężyć. Dobrze jest po śniadaniu wypić kawę i spokojnie pomyśleć, w którą stronę wybrać się dziś do lasu. Ja zwykle wyruszam pieszo około godziny dziesiątej, ale gdy chcę dotrzeć w dalsze rejony lasu wtedy jadę rowerem. W lesie spędzam 2-3 godziny i robię około ośmiu kilometrów. To sporo jak na grzybiarza, ale to dlatego, że nie schodzę z leśnych duktów. Nie kluczę po krzakach, nie zaglądam pod gałęzie świerków, żeby wypatrzeć prawdziwka czy podgrzybka.

Uważam, że jeśli grzyb chce się ukryć, to ma do tego prawo. Nie ma to racjonalnego uzasadnienia, bo to co widzimy na ziemi i nazywamy grzybem jest tylko jego owocnikiem, którego zebranie nie wyrządza szkody właściwemu grzybowi  rozprzestrzeniającemu się w ziemi. Czasami wcale nie wypatruję kolejnego okazu, tylko podziwiam między drzewami widok na jezioro, albo przyglądam się wrzosom czy czerwieniejącym liściom na krzakach jagodzin. Jeśli jest dobry sezon grzybowy to i tak
wracam z pełnym koszykiem. W gorsze lata, gdy grzybów jest mało, przynajmniej jestem wyspana i pełna miłych wrażeń.

W ciągu dnia nie zbieram nigdy więcej niż jeden koszyk, w którym mieści się około trzech kilogramów grzybów. Taka ilość ma też tę zaletę, że potrzeba nie więcej niż jednej godziny na zagospodarowanie grzybów: oczyszczenie, podzielenie na grzyby do suszenia, marynaty i bezpośredniego zjedzenia, ułożenie w suszarce, ugotowanie lub uduszenie. Jeśli jest wysyp, to ograniczam się do zbierania tylko najładniejszych okazów średniej wielkości. Nigdy nie zbieram malutkich borowików, niech podrosną i mają szansę na rozrzucenie zarodników ani starych, nawet gdy są zdrowe. Najładniejsze są te z białą lub żółtą poduszeczką na
spodzie kapelusza. Do koszyka trafiają podgrzybki ciemnobrązowe, twarde, z żółtymi rurkami pod kapeluszem.

Takie grzyby wspaniale nadają się do suszenia, a mniejsze do marynowania. Jeśli mam zamiar zrobić marynatę to zbieram też młode koźlaki czerwone i brązowe. Są twarde, wspaniale smakują i wyglądają w occie. Większe koźlaki można udusić z cebulką w śmietanie, ale do suszenia i marynaty się nie nadają, chociaż może to tylko moje zdanie.

Rydzowa uczta

Zupełnie oddzielny temat to rydze. Przede wszystkim trzeba znać miejsca gdzie rosną, przynajmniej tak jest tu na Mazurach. Miejscowi dzielą się tą wiedzą niechętnie, trzeba być naprawdę zaufanym gościem. Szczęśliwcy mogą trafić na takie miejsce przypadkiem. Rydze rosną gromadnie więc szybko oznacza zebrać sporą ilość. A wtedy zróbmy sobie ucztę i tego samego dnia usmażmy je z cebulką na maśle. Do tego bagietka i kieliszek czerwonego wina. Pycha!

A teraz trochę aktualności prosto z lasu. Po wspaniałym wrześniu w zeszłym roku, kiedy w całej Polsce grzyby wyjątkowo obrodziły, nie spodziewałam się niczego specjalnego w tym roku. Szczególnie, że lato było suche i gorące, a na przełomie sierpnia i września było niewiele odpadów, a to jest warunek wysypu grzybów w połowie września. Byłam bardzo zaskoczona, kiedy kilka dni temu, pierwszego dnia po przyjeździe, wyszłam po południu na spacer i w pobliskim lesie znalazłam kilka prawdziwków i tyle samo koźlaków. Było też sporo maślaków, niektóre mocno wyrośnięte więc ich nie zbierałam.

W kolejne dni wybierałam się w różne rejony lasu, niektóre odległe o kilka lub kilkanaście kilometrów i każdego dnia wracałam z pełnym koszykiem grzybów. W pierwszych dniach znajdowane podgrzybki były duże i niezbyt młode, ale w końcu udało mi się znaleźć miejsce z pięknymi okazami. Za to prawdziwki są we wszystkich stadiach od młodziaków do dużych, wyrośniętych okazów. Niestety, część z nich jest zarobaczona, ale zawsze kilka lub kilkanaście zdrowych trafia do koszyka. Zwykle znajdowałam trochę ładnych koźlaków, głównie tych z brązowymi łebkami. Od czasu do czasu trafiłam na stadko kurek, za to dość szybko zniknęły młode maślaki. W rydzowym miejscu jeszcze nie byłam, ale ponieważ wreszcie spadło trochę deszczu więc wkrótce zobaczę, czy coś wyrosło. Ten deszcz na pewno przedłuży dobrą grzybową passę i będę się cieszyć grzybami przez kolejne dni.

Nie tylko grzybobranie

A jakie widziałam grzybowe ciekawostki? W jednym miejscu spotkałam kilka egzemplarzy piaskowca modrzaka. Jest to grzyb jadalny, przy dotknięciu czy przekrojeniu robi się intensywnie niebieski. Jest to rzadki grzyb umieszczony na Czerwonej liście roślin i grzybów w Polsce zagrożonych wyginięciem.

W dwóch miejscach natknęłam się na siedzunia sosnowego. Grzyb ten również jest na Czerwonej liście, do niedawna był grzybem chronionym, ale od 2014 roku już nie jest objęty ochroną ponieważ jest stosunkowo częsty. Jest grzybem jadalnym, ale bardzo delikatnym i nie nadaje się do transportu. Według mnie nawet, jeśli piaskowiec i siedzuń nie są grzybami chronionymi, ale są na Czerwonej liście to nie powinno się ich zbierać.

Grzybowy relaks na Mazurach to nie tylko las i zbieranie grzybów, bo po trzech godzinach w lesie i godzinie spędzonej na ich obróbce pozostaje jeszcze pół dnia na inne przyjemności. Jeśli jest ciepło, a w pobliżu jest jezioro to nie ma nic milszego od zanurzenia się w nim po powrocie z grzybobrania. Jeśli nie chcemy pływać to można obserwować i fotografować ptaki wodne.

Gromadzą się teraz duże stada łysek i perkozów. Czasami przy trzcinach stoją czaple białe lub siwe. Zawsze jest dużo mew: śmieszek, srebrzystych, a w tym roku obserwuję też mewy białogłowe. Czasami w górze widać krążące bieliki, a tuż nad nią
przelatujący klucz kormoranów.

Mazury sprzyjają również spotkaniom z przyjaciółmi, spędzaniu wspólnie czasu na grze w scrabble, na rozmowach. A najlepszym zakończeniem dnia jest wspólna kolacja, szczególnie gdy na stół trafiają duszone grzyby i smażony szczupak złowiony tego dnia
przez zaprzyjaźnionego wędkarza.

Antonina Zalewska