Energia zaklęta w naturze

Boginie Księżyca i Chmury odwiedziwszy pewnego razu Ziemię, spotkały na swej drodze głodnego jaguara. Gdy atak drapieżnika wydawał się nieuchronny, na ratunek Boginiom przybiegł starzec, który przegonił zwierzę. W dowód wdzięczności za uratowanie życia boskie istoty obdarowały człowieka krzewem, który miał przynieść jego ludowi siłę i szczęście. Tak powstała yerba mate.
 
Ta dystrybuowana przez przewodników po krajach Ameryki Południowej efektowna historia to oczywiście przeznaczona dla zachodnich turystów indiańska legenda. A o samej yerba mate napisano już chyba wszystko. Pochodzący z centralnych obszarów kontynentu południowoamerykańskiego napój na bazie suszu z ostrokrzewu paragwajskiego dzięki swoim walorom smakowym, a przede wszystkim za sprawą niezwykłych właściwości zawojował świat, sukcesywnie poszerzając grono swoich miłośników. I prawdziwych koneserów. Wszak yerba mate to nie tylko modna ekstrawagancja dla sezonowych entuzjastów egzotycznych doświadczeń smakowych. Za zielonkawym naparem o specyficznym dymnym aromacie podążają bowiem wielowiekowa tradycja, określony styl życia, specjalne akcesoria oraz pogrążony w oparach pewnej tajemniczości celebracyjny charakter konsumpcji. Jednym słowem, idealna propozycja dla egzaltowanych poszukiwaczy zaprawionych nutką indiańskiego mistycyzmu doznań dla ducha i ciała.

Prosta historia

Na kontynent europejski yerba mate zawędrowała pod koniec XVIII wieku za sprawą jezuickich misjonarzy w efekcie dokonania się swoistej wymiany kulturowej z zamieszkującym obszar dzisiejszego Paragwaju ludem Guarani. Można tylko domniemywać, iż w zamian za obietnicę życia wiecznego Indianie Guarani podzielili się z misjonarzami wiedzą na temat uprawy i przyrządzania silne pobudzającego, a także utrzymującego w zdrowiu ciało i umysł krzewu zwanego caá. Sama zaś nazwa yerba mate prawdopodobnie wymyślona została przez jezuitów, którzy połączyli ze sobą słowa herba (ziele) i mati (wywodzące się z języka Indian Keczua słowo oznaczające naczynie w którym podaje się napój). Wraz z założeniem w Paragwaju w drugiej połowie XIX wieku pierwszych komercyjnych plantacji, pocięte liście i gałązki ostrokrzewu wpierw zaczęto importować do Argentyny, Brazylii oraz Urugwaju. W ten sposób yerba szybko stała się jednym z najpopularniejszych w tej części kontynentu południowoamerykańskiego przeznaczonych do codziennego spożywania napojów. Początek światowej kariery zielonego naparu datujemy jednak na przełom XIX i XX wieku, gdy do europejskich portów na szeroką skalę zaczęły zawijać statki handlowe z aromatycznym ładunkiem pod pokładem.

Gatunkowy zawrót głowy

Jakkolwiek podstawowym, a w zasadzie jedynym, składnikiem prawdziwej yerba mate jest ostrokrzew paragwajski, to jednak ilość odmian i gatunków tej wiecznie zielonej rośliny jest przytłaczająca. Idąca za tym ogromna różnorodność smaków powoduje, że picie yerba mate dla jednych staje się życiową pasją, polegającą na nieustannym eksplorowaniu świata zmysłowych doznań. Dla innych – możliwością zacumowania swoich „yerbacianych” preferencji w spokojnej „przystani” jednego bądź kilku gatunków, celem codziennego delektowania się ulubionym smakiem.
 
Do cieszących się największą popularnością, charakteryzujących się wyjątkowym smakiem i uchodzących za najlepsze gatunków yerba mate należą te pochodzące z plantacji argentyńskich i paragwajskich. Ich właściciele nierzadko szczycą się ponad wiekowym doświadczeniem w uprawie najwyższej jakości, specjalnie wyselekcjonowanych odmian. Co ciekawe, największym na świecie importerem uzyskiwanej z ostrokrzewu łagodnej odmiany suszu (tzw. mate green) pozostaje Brazylia. W ramach niezwykle szerokiej gamy gatunków z Paragwaju i Argentyny na szczególną uwagę zasługują za to otoczona aurą kultowości paragwajska Pajarito (czyli Ptaszek) oraz niemniej kultowe argentyńskie gatunki takie jak Rosamonte, Taragüi, Cruz de Malta czy La Merced. Należy w tym miejscu dodać, iż większość oferowanych przez producentów yerby gatunków występuje w dwóch podstawowych wariantach. A mianowicie, elaborada – łagodniejsza odmiana, stanowiąca mieszankę pociętych liści i gałązek oraz despalada – odmiana mocniejsza, składająca się wyłącznie ze sproszkowanych lub grubo zmielonych listków. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom konsumentów, producenci yerby komponują również mieszanki z dodatkiem najrozmaitszych ziół jak chociażby mięta, a także suszonych owoców – pomarańczy, cytryny, jabłka, owocu dzikiej róży czy kopru włoskiego.

Z czym to się… pije?

Jednym z ciekawszych aspektów „kultury yerba mate” jest pierwotnie mająca charakter integracyjny, ceremonialna otoczka związana z przygotowaniem napoju. A także szereg niezbędnych w procesie jego parzenia i picia, specjalnie w tym celu zaprojektowanych akcesoriów. Tradycyjnie bowiem yerbę parzy się w niewielkim naczyniu, tzw. matero, a konsumpcja napoju odbywa się za pomocą wetkniętej w namoczony susz, wyprofilowanej metalowej słomki zwanej bombillą. Samo matero występuje w kilku odmianach, najczęściej wykonane będąc z wydrążonego owocu tykwy (kalebasa), okutego metalem drewna (palo santo, algarrobo, lapacho), klasycznej ceramiki, a także bydlęcego rogu czy kopyta (guampa). Z kolei wykonana ze stali nierdzewnej, alpaki lub bambusa, umożliwiająca ssanie aromatycznego naparu słomka, czyli bombilla, występuje w dwóch podstawowych wariantach – łyżeczkowym oraz sprężynkowym. Najprostsze bombille posiadają zwykle jeden pierścień chłodzący i oparty na jednym filtrze system uniemożliwiający zasysanie drobinek suszu. Te bardziej skomplikowane – kilka pierścieni i złożony system filtracji. Tyle w temacie akcesoriów. Jak zatem przebiega sam proces parzenia yerby?
 
W zależności od osobistych preferencji matero zasypujemy suszem w ilości od 1/2 do 3/4 pojemności naczynia. Zakrywamy dłonią wlot, odwracamy matero o 180 stopni i kilka razy potrząsamy. Dzięki temu zabiegowi najdrobniejsza część suszu przedostaje się na wierzch, co w praktyce uniemożliwia przypadkowe zatkanie bombilli. Następnie lekko odchylamy naczynie, a usypany w ten sposób kopczyk umożliwia nam wsunięcie bombilli. Tak przygotowany susz powoli zalewamy gorącą wodą o temperaturze 75-80 °C, aby po kilku minutach móc już delektować się wyjątkowym smakiem naszej yerba mate. Po wyssaniu płynnej zawartości naczynia, całość zalewać możemy jeszcze kilka razy, aż do uzyskania lavado – czyli stanu całkowitego wypłukania naparu. Oprócz najpopularniejszego sposobu przyrządzania na ciepło, yerbę można również przyrządzić na zimno w formie podawanej z lodem orzeźwiającej tereré.

Tajemnica curado

W tym miejscu należy wspomnieć, iż przed pierwszym zaparzeniem yerby w naczyniu wykonanym z tykwy konieczne jest przeprowadzenie zabiegu curado. Na temat owej tajemniczej praktyki w kręgu miłośników yerba mate, ze szczególnym wskazaniem na entuzjastów metafizycznej otoczki związanej z jej piciem, narosło mnóstwo, niepotwierdzonych w świecie faktów, mitów, legend i zwykłych półprawd. Przed pierwszym użyciem zasypujemy tykwę porcją suszu, zalewamy wodą i odstawiamy na dwa dni, aby ścianki naczynia nasyciły się duchem yerby… zabieg powtarzamy jeszcze dwa razy, aż zaklęta w magicznej roślinie pierwotna energia uczyni z naszego matero drugiego św. Graala… Cóż, cierpliwość sprawujących opiekę nad naszą tykwą duchów indiańskich przodków najwyraźniej też ma swoje granice. Po kilku dniach przetrzymywania w naczyniu namoczonych fusów zamiast pradawnej energii, zafundujemy sobie mało mistyczne ogniska jak najbardziej współczesnej pleśni. Bez cienia wątpliwości powstała w ten sposób nowa forma życia radykalnie zmieni przeznaczenie naszego „naczynia mocy, czyniąc z niego chociażby stylowy pojemnik na spinacze. W rzeczywistości bowiem zabieg curado polega wyłącznie na oczyszczeniu tykwy z zalegających w niej pozostałości, posiadającego silne właściwości przeczyszczające, zasuszonego miąższu. Matero wystarczy więc kilka razy zalać wrzątkiem, a następnie dokładnie oskrobać jego drzewiaste ścianki z resztek owocowego miękiszu. Prawdą jednak jest, iż w miarę zaparzania kolejnych porcji suszu ścianki tykwy nasiąkają jego aromatem, co nie pozostaje bez wpływu na wyjątkowe doznania smakowe.

Przede wszystkim nie szkodzi

Zagadnieniu dotyczącemu legendarnych właściwości yerba mate można poświęcić oddzielny artykuł. Jakkolwiek za pośrednictwem gorzkawego naparu nie utniemy sobie pogawędki z Boginiami Księżyca i Chmury, to dzięki wysokiej zawartości kofeiny (zwanej tutaj mateiną) yerba przede wszystkim potrafi silnie pobudzić, dodając nam przysłowiowych skrzydeł. Wachlarz efektów po spożyciu yerby jest jednak znacznie szerszy i wysoce zindywidualizowany. Oprócz efektu pobudzenia, piciu yerby może także towarzyszyć uczucie głębokiego relaksu i szczęścia. Zauważalna jest zwiększona wrażliwość na dźwięk, a rozpoczynający przygodę z „napojem bogów” w początkowej fazie mogą doświadczać uczucia silnego oszołomienia, irytacji i niepokoju. Prawdopodobnie ma to jednak związek z działaniem kofeiny w przypadku osób, które na co dzień nie piją np. kawy, ale również w sytuacji jej nieumiarkowanego spożywania.
 
Wobec opisanego wyżej działania yerba mate, w sposób naturalny nasuwa się pytanie, czy regularne jej spożywanie nie jest szkodliwe dla organizmu. Z jednej strony prowadzone w tym kierunku badania nie potwierdziły jednoznacznie negatywnego wpływu na organizm człowieka zawartych w naparze związków chemicznych. Wręcz przeciwnie. Dowiedziono bowiem, iż jego regularne picie korzystnie wpływa na pracę wątroby, nerek, układu krążenia, obniża poziom cholesterolu, a także pomaga w leczeniu otyłości. O pozytywnym wpływie yerba mate na organizm niech również świadczy fakt, że niektóre gatunki ostrokrzewu, np. Rosamonte Suave, rekomendowane są przez argentyńskie towarzystwa kardiologiczne. Z drugiej strony, niektóre badania wykazały związek pomiędzy piciem yerby a zapadalnością na nowotwory jamy ustnej i przełyku. Wyniki przeprowadzonych badań nie wskazują jednak na istnienie korelacji pomiędzy spożywaniem yerby a prawdopodobieństwem zachorowania na raka. Co najwyżej sugerują zwiększoną podatność organizmu na chorobę w sytuacji, gdy regularne picie yerby łączone jest z np. nałogowym paleniem papierosów.
 
Nie popadając więc w przesadny entuzjazm należy zauważyć, iż yerba mate jest przede wszystkim używką, którą stosować należy, jak to z używkami bywa, w sposób odpowiedzialny. Cieszmy się więc jej smakiem i obudźmy w sobie pierwotną, zaklętą w zmielonych listkach energię. Ale z rozsądkiem.